Po ostatnim piątkowym graniu nie wiele musieliśmy czekać aby znów spotkać się nad jakimś pudełkiem z mojej kolekcji. Wszystko za sprawą festiwalu Fair Play, odbywającego się w Nowym Sączu. Sobotnim rankiem zebraliśmy się w piątkę w składzie: Beata, Sylwia, Andrzej, Mateusz i ja, wskoczyliśmy do pojazdu, aby pojawić się z niedługą wizytą na Sądecczyźnie.
Poszukiwacze w drodze (fot. Sylwia) |
Auto Bingo
W pierwszą grę zaczęliśmy grać w zaledwie kilka minut po starcie. Grała w nią tylko tylna kanapa w składzie Sylwia, Andrzej i ja, a powodem naszej dobrej zabawy (poza złośliwymi komentarzami z przedniej części pojazdu) było Auto Bingo.
Gra ta jest pomyślana jako sposób na umilanie dzieciom długich podróży. Rozgrywka jest bardzo prosta - każdy gracz otrzymuje do ręki tabliczkę (można wybierać jeden z czterech wariantów tematycznych - w mieście, na wsi, w górach albo nad morzem) oraz suchościeralny pisak. Wszyscy równocześnie starają się za oknami pojazdu wypatrzeć elementy przedstawione na tabliczce. Jeśli takowe wynajdą, wskazują je pozostałym i odznaczają na swojej tabliczce. Kto pierwszy zbierze linię z pięciu skreśleń - wygrywa.
Pierwszą rozgrywkę zakończyliśmy po około dziesięciu minutach, ale druga trwała chyba ponad pół godziny (jakoś nigdzie na horyzoncie nie mogliśmy znaleźć tak niezbędnego konia, czy snopków siana).
Cóż rzec o samej grze - to prosta forma zajęcia (małych) podróżników; sposób na uniknięcie ciągłego wysłuchiwania "Daleko jeszcze?" i w tej formie się sprawdza. Co prawda nie testowałem jej na dzieciakach, ale nam było całkiem przyjemnie, a to jest chyba najważniejsze. Co ważne, rozgrywki nie można ograniczać tylko do samochodu - można grać w pociągu, na łodzi - byle być w ruchu, ponieważ statycznie będzie trudno (chyba, ze z lornetką z wieżowca). No, poza samolotem, bo wówczas trzeba by wyszukiwać chmur w odpowiednim kształcie...
Auto Bingo jest zapakowane podobnie jak Mosaix - w metalowej puszcze znajdujemy tabliczki oraz pisaki dla wszystkich graczy (maksymalnie trzech). Wszystko wykonane solidnie i estetycznie, do tego w bardzo przyzwoitej cenie około 25,00 zł. Przy czym nie ma się co oszukiwać - to tylko odrobinę odmienione klasyczne bingo, więc niech nikt nie poszukuje tutaj jakiejś ciężkiej gry!
Auto Bingo jest zapakowane podobnie jak Mosaix - w metalowej puszcze znajdujemy tabliczki oraz pisaki dla wszystkich graczy (maksymalnie trzech). Wszystko wykonane solidnie i estetycznie, do tego w bardzo przyzwoitej cenie około 25,00 zł. Przy czym nie ma się co oszukiwać - to tylko odrobinę odmienione klasyczne bingo, więc niech nikt nie poszukuje tutaj jakiejś ciężkiej gry!
Patrząc po tym, że w Niemczech dostępna jest kolejna odsłona gry, można wysnuć wniosek, że gra się podoba i cieszy popularnością - aż kusi wrzucić ją na stałe do auta (tylko co wtedy będzie na regale z grami?!).
Ciekawe czy dożyję czasów, kiedy u nas będzie można na stacjach benzynowych dostać takie małe zgrabne puszeczki, które spokojnie będzie można kupić "tym z tylnej kanapy" aby umilić im podróż...
Po dotarciu na miejsce zagraliśmy w jedną grę z mojej kolekcji - mieliśmy ich więcej, ale ostatecznie się nie udało. Możecie powiedzieć, że wożenie gier na festiwal z wypożyczalnią, to jak wożenie drewna do lasu. Jest w tym trochę racji, ale muszę tak robić, jeśli chcę zrealizować swój plan zgodnie z założeniami, które sobie postawiłem.
Wróćmy jednak do samej gry, którą był Scotland Yard. Chyba nie przesadzę, że to legenda Ravensburgera - od swojej premiery w 1983 roku (prawie 30 lat temu!) gra jest ciągle wznawiana zarówno w wersji pierwotnej, jak i zmienionych wersjach tematycznych. W ciągu swojego niekrótkiego żywota doczekała się m.in. Spiel des Jahres (1983), a jej sprzedaż dawno przekroczyła kilka milionów.
W grze jeden z uczestników wciela się w rolę Mistera X - geniusza zła, którego detektywi (pozostali gracze) ścigają po ulicach Londynu. Mister X wykonuje ruch w sposób niejawny i tylko czasem pokazuje miejsce, w którym aktualnie przebywa. Detektywi wiedzą tylko jakimi środkami lokomocji się porusza.
Ze Scotland Yardem zetknąłem się po raz pierwszy mając około 9-10 lat. Wówczas zobaczywszy grę u sąsiada zapragnąłem w nią zagrać. Ten pożyczył mi grę. Dumnie przybyłem do domu z pudełkiem i... niestety, nie było tam żadnych chętnych do gry. Nie wiem czemu nie zagrałem już ze wspomnianym sąsiadem, ale po jakimś czasie gra wróciła do swego właściciela, a ja pozostałem nieukojony w bólu...
Po latach miałem kolejne podejście do gry, tym razem bodaj w egzemplarz przyniesiony przez Mateusza. Grało się fenomenalnie - gra jest prosta, wymaga działania, kombinowania i analizowania. Co prawda cierpi na "syndrom lidera", tak dobrze znany z większości gier kooperacyjnych, ale mimo to pozwala na naprawdę doskonałą zabawę. To trochę jak kryminał, czy sensacja na żywo.
W Sączu zagraliśmy w Scotland Yard dwukrotnie - w obu rozgrywkach byłem wielkim złym, ale chyba zaszkodził mi upał i obie gry kończyły się wygraną detektywów w wyniku moich głupich błędów. Nie ma co się oszukiwać, sytuacja nie była beznadziejna, a w obu wypadkach przegrałem w wyniku bezsensownego ruchu wynikającego z pośpiechu albo nieuważnego przyglądnięcia się planszy. Mimo to mam ochotę na więcej. Tym razem mnie nie dopadniesz panie Bond!
Jestem skłonny zaryzykować stwierdzenie, że Scotland Yard to klasyka gier planszowych, którą powinien poznać każdy szanujący się gracz, o maniakach nie wspominając. Należy pamiętać, że gra powstała na długo przed "rewolucją nowoczesnych gier planszowych", za którą uznaje się premierę Osadników z Catanu (1995 w Europie, w USA trochę później). Wydano ją niewiele po tym jak w Niemczech zainaugurowano przyznawanie Spiel des Jahres, gdy w europejskiej stolicy gier - Essen, targi dopiero raczkowały. Może to zbyt wielkie słowo, ale mamy tu do czynienia z całkiem pokaźnym dziedzictwem.
Po pamiętnej rozgrywce z Mateuszem zapytałem sąsiada, czy nadal ma swojego Scotland Yarda i czy w niego grywa, a ten zaskoczył mnie, gdy sprezentował mi swój egzemplarz. W ten oto sposób już kilka razy udało mi się, w końcu, zagrać w grę, która wiele lat temu spoglądała na mnie z mej półki nie mogąc doczekać się na rozgrywkę.
Mój ScotlantYard leży od dłuższego czasu w szafie. Jakoś nie mam kiedy (i chyba nawet ochoty) po niego sięgnąć. Jako jedna z pierwszych planszówek ograła się i niekoniecznie mnie wciągnęła. Ale jest... i kto wie... może kiedyś..., bo po opisie i słowach "grało się fenomenalnie" nabrałem odrobiny ochoty :)
OdpowiedzUsuń