Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo źle znoszę upały. Jakoś tak się uchowałem, że zdecydowanie wolę temperatury w okolicy 15 stopni, a nie 20, już nie wspominając o wyższych. Właśnie dlatego lato nie jest moją ulubioną porą roku. Człowiek wiecznie chodzi zgrzany, spragniony i nic mu się nie chce. Przekłada się to niestety też na granie i pisanie o grach.
Kiedy powietrze faluje od ciepła, mózg się lasuje i nie ma ochoty grać w nic cięższego, przez co można spodziewać się, że nieprędko zagram w coś ambitniejszego niż grę familijną, a imprezówki wymagające refleksu mogą być szczytem tego z czym będę sobie w stanie poradzić (chyba, że przyjdzie jakieś ochłodzenie, albo sezon deszczowy).
Na razie udało mi się przezwyciężyć lenistwo wynikłe z gorąca (za oknem właśnie szaleje burza) aby opisać w co graliśmy w miniony piątek. Obym jak najmniej musiał toczyć ten bój ze sobą, albowiem to ciężki pojedynek, a przeciwnik nie jest skłonny do opuszczania gardy.
Metropolys
Pierwszą grą wieczoru było Metropolis Sebastiena Pachuona. Jest to jedna z tych gier, którymi Ystari trochę rozczarowywało graczy, oczekujących, że każda gra z tego francuskiego wydawnictwa będzie czymś na miarę Caylusa. Metropolys to tak naprawdę gra familijna z ciekawym mechanizmem licytacji. Jak głosi instrukcja, dwa warianty dostępne w grze należy traktować jako zupełnie osobne byty, ale nie wiem ile w tym prawdy, ponieważ zawsze gram w wariant "zaawansowany", który daje trochę więcej kombinowania, a nie jest znacząco trudniejszy od wersji prostszej.
Sercem Metropolys jest mechanizm licytacji, który polega na tym, że jeden gracz wybiera jakąś parcelę, na której stawia swój wieżowiec. Następnie kolejny gracz może albo spasować, albo postawić na jednej z sąsiednich parcel wieżowiec o wyższej wartości. Kolejny stoi przed takim samym wyborem, ale tym razem za sąsiadujące parcele uznaje się te stykające się z działką, na której został ustawiony ostatni budynek. W ten sposób tworzymy łańcuchy działek, o które gracze walczą i mało kiedy ostatecznie budowla zostaje wzniesiona na polu, od którego rozpoczęła się licytacja.
Ciekawostką związaną z Metropolys jest to, że ów mechanizm licytacji powstał tak naprawdę w wyniku złego zrozumienia zasad Goa - autor myślał, że właśnie tak gra się w tę klasyczną grę ekonomiczną. Kiedy naprawił swój błąd postanowił nie rezygnować ze swego "wymysłu" - znalazł dla niego zastosowanie w zupełnie nowej grze. Działa to całkiem sprawnie i warte jest uwagi.
Stack Market
Jako druga na stole wylądowała gra o wznoszeniu budynków korporacji. Budynki te tworzone są ze specjalnych kostek, którymi, a jakże, należy rzucić zanim przystąpi się do budowy. Posiadane przeze mnie wydanie zostało przygotowane przez Z-Man games, ale pierwotnie gra została wydana w Japonii.
Stack Market zdobyłem dzięki wymianie z jednym z gospodarzy podcastu The Spiel. Kiedy wybierałem ten tytuł, oczekiwałem czegoś lekkiego, wesołego, ale z nutą ekonomii. Coś jak połączenie Acquire i Jengi. Niestety, już pierwsza rozgrywka pokazała, że taki misz-masz nie jest niczym rewelacyjnym. Rozgrywka teoretycznie trwa trzy rundy, ale jeszcze nie udało mi się rozegrać więcej jak jednej rundy, ponieważ współgracze na ogół mieli dość.
Powodem tego może być to, że wieże z kostek przewracają się co chwila i trudno jest zrobić cokolwiek sensownego. Momentami można odnieść wrażenie, że lepiej byłoby po prostu rzucić kością w celu wyłonienia zwycięzcy. Gra teoretycznie powinna budzić emocje, skłaniać do podejmowania decyzji i szacowania ryzyka czy przewidywania kiedy budynek firmy, w którą zainwestowaliśmy, się przewróci (co powoduje, że musimy ponieść straty i zapłacić z własnej kasy za jego renowację). Tak jest tylko w teorii i już po kilku minutach nie budzi zachwytu i nie ma chęci do kontynuacji.
Właśnie takie wspomnienia miałem po poprzedniej, odbytej co najmniej 4 lata temu, rozgrywce. Miałem jednak nadzieję, że to tylko pamięć płata mi figla i w rzeczywistości jest lepiej. Niestety nie było. Miałem nadzieję, że może zagraliśmy coś źle - niestety nie. Stack Market to po prostu słaba gra - a szkoda, ponieważ nie mam aż tak wielu gier o japońskim rodowodzie.
Właśnie takie wspomnienia miałem po poprzedniej, odbytej co najmniej 4 lata temu, rozgrywce. Miałem jednak nadzieję, że to tylko pamięć płata mi figla i w rzeczywistości jest lepiej. Niestety nie było. Miałem nadzieję, że może zagraliśmy coś źle - niestety nie. Stack Market to po prostu słaba gra - a szkoda, ponieważ nie mam aż tak wielu gier o japońskim rodowodzie.
Sky Runner
Pozostając w klimatach urbanistycznych sięgnęliśmy po Sky Runner od Ravensburgera - jedną z kilku gier tego niemieckiego wydawcy, którą do dziś chyba można znaleźć w wielu polskich domach, a na popularnym portalu aukcyjnym można ja kupić bardzo często za niewiele więcej niż kilkanaście złotych.
Gra opowiada o wyścigu wspinaczkowym na szczyt wieżowca. Jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki gra przykuwa swym wyglądem - rozgrywka toczy się na trójwymiarowej planszy. Co prawda, spokojnie mogłaby ona być rozgrywana na tradycyjnej płaskiej planszy (zwłaszcza, że w trakcie rozgrywki wykorzystuje się tylko jedną ścianę wieżowca), ale w ten sposób prezentuje się o niebo ciekawiej i co dość istotne - zajmuje mniej miejsca na stole.
Rozgrywka sprowadza się do próby przewidzenia tego co będą chcieli zrobić przeciwnicy - co turę z talii jest odkrywana karta (na ogół ruchu), o którą gracze się licytują - zdobędzie ją ten, kto jako jedyny zagra kartę o najwyższym nominale, pamiętając o tym, że karty o tej samej wartości się znoszą. Czasem gracz nie bierze udziału w tej walce i zagrywa kartę ruchu poruszając się ku przestworzom, zaś innym razem spróbuje przejąć kartę odrzucaną przez rywala.
Sky Runner to kawał dobrej gry familijnej o ciekawym wykonaniu. Z racji swego wieku (pierwotnie wydana w 1999 roku) może nie wgniata dziś w fotel, ale rodzinom, które nie mają stale styczności z grami powinno się podobać - jakbyście chcieli przetestować to zapytajcie po rodzinie, może gdzieś jest zabunkrowany jeden egzemplarz.
Mnie tym razem nie zachwyciła z dwóch powodów - jak w nią graliśmy było już późno, a mimo to nadal duszno i gorąco. Do tego ostatnio chyba za często grywam w planszówki polegające na tym, że wszyscy wybierają coś równocześnie starając się przy tym przewidzieć to, co zrobi przeciwnik.
Gra opowiada o wyścigu wspinaczkowym na szczyt wieżowca. Jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki gra przykuwa swym wyglądem - rozgrywka toczy się na trójwymiarowej planszy. Co prawda, spokojnie mogłaby ona być rozgrywana na tradycyjnej płaskiej planszy (zwłaszcza, że w trakcie rozgrywki wykorzystuje się tylko jedną ścianę wieżowca), ale w ten sposób prezentuje się o niebo ciekawiej i co dość istotne - zajmuje mniej miejsca na stole.
Rozgrywka sprowadza się do próby przewidzenia tego co będą chcieli zrobić przeciwnicy - co turę z talii jest odkrywana karta (na ogół ruchu), o którą gracze się licytują - zdobędzie ją ten, kto jako jedyny zagra kartę o najwyższym nominale, pamiętając o tym, że karty o tej samej wartości się znoszą. Czasem gracz nie bierze udziału w tej walce i zagrywa kartę ruchu poruszając się ku przestworzom, zaś innym razem spróbuje przejąć kartę odrzucaną przez rywala.
Sky Runner to kawał dobrej gry familijnej o ciekawym wykonaniu. Z racji swego wieku (pierwotnie wydana w 1999 roku) może nie wgniata dziś w fotel, ale rodzinom, które nie mają stale styczności z grami powinno się podobać - jakbyście chcieli przetestować to zapytajcie po rodzinie, może gdzieś jest zabunkrowany jeden egzemplarz.
Mnie tym razem nie zachwyciła z dwóch powodów - jak w nią graliśmy było już późno, a mimo to nadal duszno i gorąco. Do tego ostatnio chyba za często grywam w planszówki polegające na tym, że wszyscy wybierają coś równocześnie starając się przy tym przewidzieć to, co zrobi przeciwnik.
ha, Metropolys, ale mi smaka zrobiłeś :)
OdpowiedzUsuń