wtorek, 1 stycznia 2013

Kosmiczna dobitka

Jak wiecie, w sobotę 29.12.2012 zakończyłem realizację planu "300 w rok". Jeszcze tego samego wieczora zagraliśmy w dwie inne, niewliczające się do projektu gry, a w niedzielę odwiedzili nas Ula i Mateusz, przynosząc ze sobą swój ostatni nabytek, tegoroczną nowość - Tzolk'ina. Jednak został jeszcze sylwestrowy poniedziałek. Finisz minionego roku spędzaliśmy z Beatą w domu, dlatego postanowiliśmy w coś zagrać - w ten oto sposób niewiele przed północą zakończyliśmy ostatnią rozgrywkę liczoną do postanowienia. Ten tytuł dostąpiła bardzo dobra gra, którą był...



Space Hulk
"Man versus alien in desperate battle" - jak głosi podtytuł na opakowaniu. Doskonale oddaje on sens gry. Dwuosobowa rozgrywka polega na tym, że jeden gracz kieruje oddziałem kosmicznych marines, a drugi hordą genokradów. Cel rozgrywki jest różny w zależności od scenariusza, ale na ogół sprowadza się do dotarcia w określone miejsce (Marines) lub wyniszczenia wroga (Genokrady). Każda ze stron gra zupełnie inaczej - żołnierzy Imperatora jest tylko kilku, ale mają oni do dyspozycji różne moce, broń dystansową, ale mniej punktów akcji i są słabsi w walce w zwarciu. Genokrady odwrotnie - jest ich tabun, mogą się szybciej poruszać, ale nie mogą atakować z daleka. Jednak gdy ich szpony dopadną rywala, to jego pancerz na niewiele się zdaje. Walka sprowadza się w zasadzie do rzutów kośćmi, więc i losowość jest znaczna.

Jeśli popatrzymy na Space Hulka z perspektywy eurogier, dojdziemy do wniosku, że to durna kulanka, co w sumie będzie zgodne z prawdą. Nasze najlepsze strategie mogą zniweczyć beznadziejne rzuty/szczęście rywala. Dlatego warto o tym pamiętać, siadając do tej gry.

Przed premierą III edycji, ze Space Hulkiem nie miałem nic wspólnego. Wiedziałem, że taka gra była, wydana nawet po polsku, jednak nie miałem okazji jej poznać. Jak dotychczas omijałem także szerokim łukiem bitewniaki (choć kilka razy byłem blisko zakupu startera), więc klimaty bitewnego Warhammera 40k nie były mi dobrze znane. Tak więc po pierwszych zapowiedziach gry nie miałem poczucia, że powinienem tę grę kupować, zwłaszcza, że była niezbyt tania (300,00 zł +). Jednak po premierze się zaczęło...

Z wielu stron dochodziły mega pozytywne opinie o grze - jaka to jest piękna, jakie wspaniałe figurki posiada, jak doskonale się w nią gra, och i ach. Słysząc takie głosy trudno pozostać obojętnym. Chodziłem więc koło tej gry, zbierając się jak pies do jeża. Jednak po oglądnięciu videocastu Downtime Town pękłem i w końcu kupiłem Space Hulka. Oj, to była dobra decyzja!

Już po otwarciu pudełka oszołomiły mnie ujrzane na żywo śliczne kartonowe elementy plansz, przepiękne figurki. Wiele czasu nie minęło i zagrałem pierwszy raz. Potem kolejny, i kolejny. Jeśli miałbym podzielić cenę gry przez liczbę rozgrywek, to Space Hulk wychodzi na jedną z tańszych gier w moim posiadaniu. Ze znajomym spotykaliśmy się regularnie aby rozegrać kolejne scenariusze. Grałem też z innymi i było równie dobrze. Ba! Gra spodobała się nawet Beacie, której bym nigdy nie podejrzewał, że Space Hulk trafi w jej gust.

Czemu tak się dzieje? Space Hulk to gra bardzo prosta - zasad w sumie nie ma wiele - tylko kilka prostych zdolności do zapamiętania, intuicyjne zasady ruchu, walka oparta na rzutach kostką. Nie ma tu wyśrubowanych tabelek, jakiś kart modyfikujących wszystko co się da, dwóch garści żetonów - zamiast tego są śliczne figurki, kostki, klepsydra, trochę znaczników i oszałamiająca plansza. A to wszystko elementy zapewniające emocjonującą rozgrywkę. Tak, gra jest losowa. Tak, przygotowanie zajmuje kupę czasu. Jednak moim zdaniem to nic w porównaniu z doskonałą zabawą, która na nas czeka w pudełku.

To dzięki Space Hulkowi na nowo odkryłem gry "klimatyczne" i ponownie zacząłem się za nimi rozglądać, z lepszym lub gorszym skutkiem. Jednak król pozostał niezmienny.

Moje zauroczenie tą grą chyba najlepiej odda fakt, że to jedyna gra, którą zagrałem kiedy z przeciwnikiem dzieliło mnie prawie 400km. Każdy z nas miał rozłożony swój egzemplarz gry, kamerkę internetową skierowaną na planszę, mikrofon do rozmów i monitor w zasięgu wzroku. Wyglądało to dokładnie tak:


Kiedyś natrafiłem także na specjalną konsolę z dźwiękami, którą można użyć podczas rozgrywki, jeśli ma się na stole miejsce, aby obok planszy postawić laptopa. Wówczas wrażenia są jeszcze lepsze. Jej twórcy usunęli ją z sieci po naciskach GW, ale życzliwi gracze na pewno się nią podzielą.

Oj rozpisałem się o tej jednej, już naprawdę ostatniej grze, ale moim zdaniem jest tego warta. Dlatego też zależało mi aby znalazła się w moim Projekcie. Jak widać, udało się rzutem na taśmę.

Space Hulk na BGG

Na koniec polecam Wam oglądnięcie wspomnianej w tekście videorecenzji z nieistniejącego już videocastu Downtime Town. Robert Florence zaraził mnie miłością do tej gry i doskonale opowiada o tym, co i ja o niej sądzę.


DowntimeTown Episode 7: Space Hulk from Robert Florence on Vimeo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz