Przerwa w pisaniu nie jest jednak równoznaczna z przerwą w graniu. Może nie ma go tak wiele jak bym sobie tego życzył (i ile wymaga nadrabianie planu w spokojnym, ale stabilnym tempie), ale lepsze to niż nic. W ciągu ostatnich kilku dni z udziałem Beaty przypomniałem sobie kilka tytułów, które od dawna były skazane na banicję - kupiłem, zagrałem i nie miałem z nimi dobrych wspomnień. Przyszedł jednak czas zrewidować te poglądy i ocenić, czy nadal są w mocy.
Na fali popularności Carcassonne powstało wiele różnorodnych edycji i wariacji tej gry, za stworzenie których odpowiedzialnych byli różni autorzy. Nie ominęło to także Reinera Knizi, który ze swojego warsztatu wypuścił wersję przeznaczoną specjalnie dla dwóch graczy - Carcassonne: die Burg (czyli po naszemu Zamek).
W porównaniu do oryginalnej wersji mamy tutaj kilka zasadniczych zmian - pierwszą jest oczywiście liczba graczy. Drugą widoczną różnicą jest to, że teraz rozgrywka ma wyraźnie wyznaczone granice - gracze układają żetony krajobrazu wewnątrz murów miejskich (pełniących jednocześnie rolę toru punktacji). Kolejną zmianą jest to, że w grze dostępne są żetony premii, które zdobywamy za wylądowanie na określonych polach toru punktacji. Podążając dalej, zauważymy, że teraz panuje prawie zupełna dowolność w dokładaniu żetonów - muszą się jedynie zgadzać drogi, inne rzeczy możemy dopasowywać zupełnie swobodnie. Ostatnią wartą zaznaczenia zmianą jest to, że na koniec gry nie otrzymujemy punktów za nieukończone budowle, jeśli nie mamy odpowiedniego żetonu premii. Zamiast tego jeden z graczy może otrzymać dodatkowe punkty za największy pusty (wolny od żetonów) obszar.
Swój egzemplarz Carcassonne: Miasto nabyłem w Czechach z dwóch powodów. Po pierwsze, zachęciły mnie pozytywne opinie jednego z recenzentów (niestety był to jeden z wypadków, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że mamy zupełnie różne gusta, ale o tym za chwilę), po drugie skłoniły mnie do tego dodatki Rzeka oraz Król i Złodziej do oryginalnego Carcassonne.
Warto się tutaj zatrzymać na moment aby wspomnieć pewną ciekawostkę/anegdotę o tym, jak w różnych krajach można było zdobyć dodatkowe 12 kafelków Rzeki, pierwotnie dostępnych jedynie na targach w Essen po tym, jak gra zdobyła Spiel des Jahres. Najlogiczniejsze, moim zdaniem, rozwiązanie wybrał poprzedni wydawca amerykańskiej edycji gry, firma Rio Grande Games, dodając je po prostu do zestawu podstawowego. W Niemczech można było je otrzymać kupując grę komputerową Carcassonne (na kafelkach były wypisane kody weryfikujące jej oryginalność, które trzeba było wprowadzić podczas uruchamiania programu). Czesi postanowili dodać je do Carcassonne: Miasto, którego z pierwowzorem nie da się nijak połączyć (w końcu to osobna gra). W Beneluksie stały się częścią jednego z innych dodatków (tutaj nie pamiętam dokładnie jak to było). Po latach popularny ciek wodny włączono do niektórych edycji BIG BOX (podstawka + wybrane dodatki w naprawdę dużym pudełku). Jednak ostatecznie ktoś poszedł po rozum do głowy i od jakiego czasu można nabyć rzekę w osobnym, małym pudelku, bez potrzeby zbędnego kombinowania.
Wróćmy jednak do bohatera tej części wpisu - Carcassonne: die Burg. Co o nim sądzę? Mianowicie jest to dla mnie idealny dowód na to, jak można zepsuć tę doskonałą grę. Poprzez umożliwienie dokładania "wszystkiego do wszystkiego" popularny "Doktor" zabił moim zdaniem całą frajdę płynącą z rozgrywki, a zabawa w dopasowywanie zmieniła się w zupełnie zimne przeliczanie. Tak jak ta gra odrzuciła mnie kilka lat temu po zakupie, tak i teraz, po tej jednej rozgrywce nie mam ochoty do niej wracać.
Carcassonne: Zamek na BGG
Carcassonne Zamek na stronach wydawnictwa Hans im Glueck
Carcassonne: Gra kościana
Pozostając w klimacie różnych adaptacji Carcassonne, podczas jednego z kolejnych wieczorów sięgnęliśmy po kościaną wersję familijnego bestselleru. Polega ona na tym, że gracz rzuca kośćmi (maksymalnie trzy razy, ale jak już coś zostawi musi się tego trzymać) starając się zbudować przy ich pomocy możliwie największe, zamknięte miasto, za które otrzymuje punkty. Rozgrywka trwa do momentu osiągnięcia przez jednego z uczestników określonej liczby punktów (dokładnie 42).
Nie wiem czy pamiętacie, ale opisując Wazabi wspomniałem, że nie lubię gier, w których można wygrać w pierwszym ruchu. O ile w Wazabi byłem w stanie przymknąć oko na ten problem (choć sam nie wiem czemu), to w tej grze razi mnie on o wiele bardziej. Tutaj wystarczy wyrzucić na wszystkich kostkach symbol katapulty i bach! mamy zwycięzcę.
Poza tym, na kostkach możemy wyrzucić sobie symbol meepla - jeżeli zgromadzimy w swoim ruchu trzy takie ścianki, to w danej kolejce nie otrzymujemy niczego, ale wynik w naszym kolejnym ruchu zostanie podwojony. Mając jednak na uwadze, że ludzka pamięć zawodzi, zostawiamy sobie przed sobą jedną kostkę, która nam o tym przypomina. Co mi więc tutaj nie pasuje? Mianowicie to, że kolejni gracze są karani przez to, że ktoś postanowił zaryzykować zdobycie w kolejnym ruchu podwójnych punktów - po prostu mają mniej kości do rzutu. Jakbyśmy rzucali wiadrem sześcianów, to nie byłby to większy problem, ale w tej grze mamy tylko dziewięć specjalnych k6, a obcięcie puli o nawet jedną robi różnicę (już nie wspominając o sytuacji, gdzie kilku graczy sobie zatrzyma po kostce - wówczas inni kopani bez powodu jeszcze mocniej). Może taki był zamysł twórców gry, jednak zupełnie on do mnie nie trafił ani mnie nie przekonał.
Poza tymi wadami nie mam większych zastrzeżeń do samej rozgrywki. Carcassonne gra kościana to raczej średniak w kategorii "ukostkowienia" innych gier - nie jest to gra urywająca głowę, którą powinniście kupić przy pierwszej możliwej okazji. Nie jest to także kompletny gniot, którego należy unikać jak ognia. Spróbować można, tylko lepiej na czyimś egzemplarzu, ponieważ cena gry to około 45,00 zł, co jest kwotą dużą jak na 9 kostek, mini bloczek do zapisywania wyników, ołówek wielkości tych znajdywanych w marketach budowlanych i metalową puszkę w kształcie meepla. Tylko dla zapaleńców i kolekcjonerów.
Carcassonne Gra kościana na BGG
Carcassonne Gra kościana na stronach wydawnictwa Hans im Glueck
Halali!
Ostatnią z opisywanych dziś gier jest dwuosobowa planszówka z wydawnictwa Kosmos opowiadająca o rywalizacji człowiek vs. dzika przyroda. W trakcie gry jeden z uczestników kieruje poczynaniami myśliwych i drwali, którzy wchodzą do lasu - myśliwi polują na dzikie zwierzęta, a drwale ścinają napotkane tam drzewa oczywiście otrzymując za to punkty. Drugi gracz kieruje poczynaniami dzikich zwierząt - lisów i niedźwiedzi. W tym wypadku jego zadaniem jest łapanie biegających wolno zwierząt (kaczek i bażantów, na które też poluje myśliwy) albo polowanie na ludzi (to rola niedźwiedzia).
Już przy pierwszym kontakcie z grą nie przypadł mi do gustu jej temat, który mimo okraszenia lekkimi ilustracjami jest mimo wszystko niezwykle brutalny. Polowania nigdy nie były czymś, co aprobowałem, a wrzucanie tego do gry familijnej w takiej bezpośredniej formie mnie odepchnęło. Zdaję sobie jednak sprawę, że to sprawa osobista i nie każdy będzie miał z tym problem (ale np. nie będzie w stanie grać Osią w grach o II Wojnie Światowej, co mi zupełnie nie przeszkadza).
Jednak największym zarzutem do tej gry jest to, że po odkryciu rozłożonych losowo żetonów nie można ich obrócić, a pośród nich znajdują się takie, które skutecznie blokują ruch. Co w tym złego? Mianowicie to, że myśliwi strzelają w linii prostej, w kierunku wskazanym przez ich flintę. A jeśli nam się wszyscy ułożą źle, to nijak nie będziemy mogli zastrzelić zwierząt, które są tuż obok nas. Jeśli zaś chodzi o nieporuszalne drzewa, może się okazać, że tylko w wyniku niepomyślnego rozłożenia pewne części planszy będą odcięte i nijak nie będzie można się z nich wydostać. Owszem, drwal może ściąć drzewka (dostając za to punkty), ale po co ma to robić, jeśli w ten sposób uwolni groźnego dla siebie niedźwiedzia? Właśnie taką sytuację mieliśmy podczas ostatniej rozgrywki, kiedy to futrzak Beaty znalazł się w otoczeniu drzew i nijak nie zależało mi na tym aby go uwalniać.
Teoretycznie grając w Halali! powinno się rozgrywać dwumecz i na koniec zsumować wyniki, ale już po pierwszej partii mieliśmy oboje dość i gra powędrowała z powrotem do pudełka.
Mówiąc wprost - moim zdaniem Halali! to bardzo słaba gra, na która po prostu szkoda czasu - zarówno na granie, jak i pisanie o niej, dlatego na tym kończę.
Halali! na BGG
Halali! na stronach wydawnictwa Kosmos
Ciekawe spostrzeżenia. Ja z kolei normalnego Carcassonne od jakiegoś czasu nie trawię, a wersję Knizii dosyć lubię :)
OdpowiedzUsuńPS Gra w którą grałeś to chyba: C.-Zamek (Burg). C.-Miasto to inna gra.
Zbyszek
Zbyszku,
OdpowiedzUsuńoczywiście masz rację - chodziło mi o wersję die Burg, a w wyniku pomyłki pisałem die Stadt... Dziękuję za zwrócenie uwagi - błędy poprawione :o)
Ale opinia o grze już nie ;o)