środa, 8 sierpnia 2012

Wieczór we dwoje

Czasami wieczorem z Beatą zastanawiamy się w co zagrać. Kiedy stajemy przed regałami, mamy dylemat osiołka, któremu "w żłoby dano" (albo kobiety stojącej przed szafą pełną ubrań, a mimo to nie mającej się w co ubrać). Każde z nas proponuje coś, na co drugie składa kontrofertę. Czasami udaje się nam znaleźć jakiś kompromis, a czasami z grania nic nie wychodzi - ot, takie życie. Kiedy w ostatnią sobotę znów rozpoczęliśmy odgrywanie tradycyjnej scenki, potoczyła się ona inaczej niż zwykle - każde z nas stosunkowo szybko zaproponowało po jednym tytule, po czym z dwoma grami pospacerowaliśmy do naszego kuchennego stołu.


Glik
Na pierwszy ogień poszedł, wybrany przez Beatę, Glik, czyli jedna z pierwszych gier wydanych przez Adama Kałużę (tego spokojnego Pana z Wodzisławia, co ponoć był w tym roku nominowany do jakieś poważnej nagrody - przynajmniej tak mi się coś obiło...). W swojej kolekcji mam zarówno wersję papierową (wydaną koszmarnie) jak i drewnianą (wydaną lepiej, ale bez polskiej instrukcji). Niestety żadne z nas nie pamiętało zasad gry, więc w celu szybkiego rozpoczęcia rozgrywki złapaliśmy po instrukcji (Beata PL, a ja ANG) i po 5 min rozpoczęliśmy rozgrywkę.

W Gliku celem gracza jest doprowadzenie swoich pionków do bazy. Czyni to poprzez przesuwanie ich, zużywając na to punkty ruchu. Piony przesuwają się zawsze w linii prostej, aż nie napotkają przeszkody. Jest to mechanizm, który Adam bardzo lubi i zastosował go także m.in. w Krabach i 9-tce.

Rozgrywka, a raczej rozgrywki, przebiegły całkiem szybko, a gra pokazała, że w dwuosobowym gronie czasem trzeba chwilę pogłowić się nad tym jak napsuć krwi rywalowi, ponieważ w przeciwnym wypadku ten może być o deczko szybszy i zgarnie nam zwycięstwo sprzed nosa. 

Cóż pisać więcej  - skoro gra prosta i szybka to i rozwodzić się nie ma o czym.


Domino
Jako drugie na stole wylądowało małe czarne pudełeczko skrywające twarde kamienie - znane chyba każdemu z dzieciństwa domino. Oczkowe, nie obrazkowe - żeby była jasność ;o)

Zdaję sobie sprawę, że opisywać domino, to tak, jakby pisać o talii tradycyjnych kart - z jednej strony jest to strasznie ogólne zagadnienie, a z drugiej strony, jakby się uprzeć, to przy pomocy tego zestawu mógłbym zrealizować co najmniej 1/6, jeśli nie 1/3 swojego noworocznego postanowienia. Jednak nie musicie się obawiać - mój blog nie zamieni się w najbliższym czasie w serię wpisów o bloczkach z oczkami ;o) (Choć pewnie byłoby i wtedy w nim naprawdę wiele ciekawych rzeczy do przeczytania).

Kiedy biorę do ręki domino, to mam na myśli na ogół jedną grę - "Piątkę", "Five" albo "kurnikowe domino", czyli grę, w której dokładamy kolejne płytki i punktujemy, jeśli na wszystkich końcach (gram na 4 końce, a pierwszy dublet pełni rolę spinnera) suma oczek wynosi wielokrotność pięciu. Dodatkowo, jeśli skończymy ruch przed rywalem, to za oczka pozostałe na jego kamieniach także otrzymujemy punkty.

W opisywaną grę zagrałem w życiu setki partii - wiele w internecie (właśnie na Kurniku), ale równie niemało "w realu". Mogłoby wydawać się, że mając w swoich zbirach setki gier, pozycje takie jak domino będę odtrącał jak najdalej od siebie - w końcu ani to specjalnie ładne, ani kolorowe, ani nowoczesne - taki relikt, zabytek, wspomnienie prehistorii. Mimo to zawsze darzyłem domino dużym szacunkiem i wiążę z nim doskonałe wspomnienia. Nawet nie wiecie ile emocji dały mi te kamyczki z oczkami. Wszystko dzięki temu, że jest proste, że uniwersalne, że można je łatwo ze sobą zabrać (poza normalnym, mam także wersję podróżną), a przy tym wszystkim bajecznie tanie - dobry zestaw widziałem nie raz poniżej 10 zł.

Domino potrafi fascynować - jeśli ktoś potrzebuje na to dowodów, polecam serdecznie książkę Marka Penszki "Domino: gry, łamigłówki, pasjanse". Tytuł jest bardzo wymowny, więc chyba nie muszę wyjaśniać o cyzm jest ta publikacja. Domino potrafi oczarować - tak jak oczarowało mnie kilka lat temu, tak spodobało się Beacie, która chyba wcześniej nie miała okazji normalnie zagrać w te małe płytki.

W związku ze wspomnianą fascynacją zapragnąłem mieć coś więcej niż tradycyjne "szóstkowe" domino - tak oto nabyłem domina "dziewiątkowe" i "piętnastkowe". Zakupiłem i odłożyłem na półkę - nadal do zabawy wystarcza mi zaledwie podstawowy zestaw 28 płytek. Dostałem kiedyś także domino chińskie, ale i to jeszcze nie doczekało się inauguracyjnej partii...

Dlatego kiedy następnym razem weźmiecie do ręki domino, to nie myślcie o nim jak o zabawce do ilustrowania reakcji łańcuchowej rodem z domino day (choć i ta odsłona potrafi sprawić wiele frajdy). Popatrzcie na nie raczej jak na coś, co może trafić do serca graczy. Spróbujcie zagrać w jedną z wielu gier, a jest duża szansa, że znajdziecie coś dla siebie.

Ze swojej strony polecam gorąco stronę internetową Domino Zone tworzoną przez Jakuba Libre - wielkiego pasjonata, który od ośmiu lat prowadzi leksykon gier "w kropki na płytkach".


P.S.
Kuba stworzył także stronę internetową o kościach pod wymownym tytułem "Kosteczki" - to dla miłośników trochę innych kropek ;o)

2 komentarze:

  1. Czy chińskie domino to nie jest aby stary dobry madżong?

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj nie, zdecydowanie nie!
    Chińskie domino ma czarne kamienie z kropkami w kolorach białym oraz czerwonym:
    http://boardgamegeek.com/boardgame/40567/chinese-dominoes

    Natomiast Madżong to Madżong...
    http://boardgamegeek.com/boardgame/2093/mahjong

    Chińskie domino jest podobno znacząco starsze od Madżonga.

    OdpowiedzUsuń