wtorek, 3 kwietnia 2012

Wyścigi z blackoutem

Tradycja jest ważna - utrzymuje równowagę, wyznacza sugerowane kierunki działania, pozwala znaleźć odpowiedzi na nurtujące problemy. Można o niej śpiewać niczym mleczarz Tewie ze Skrzypka na Dachu. W przypadku mojego planszówkowania także można mówić o pewnego rodzaju tradycji - jak zwykle, w miniony piątkowy wieczór spotkaliśmy się u nas na tradycyjne granie. Grono jego uczestników także było tradycyjne - Ula, Mateusz, Beata (chwilowo) i ja. Zgodnie z tradycją wypadałoby przedstawić raport z rozegranych gier, aby stało się zadość mej tegorocznej tradycji, którą jest realizacja postanowienia "300 w rok". No, ale może dość już tych "rozważań kulturalnych" - czas skupić się na grach.


Formula D
Na początek zasiedliśmy do naszych plastikowych "stalowych" rumaków i ruszyliśmy na uliczny tor w Singapurze, aby zmierzyć się w jednej z najlepszych planszówek traktujących o wyścigach samochodowych. Formula D to nowa edycja gry Formula De, wydanej po raz pierwszy w 1991. W starą edycję nie grałem, ale skuszony naprawdę wieloma pozytywnymi recenzjami kupiłem nową zaraz po premierze w 2008 i od tamtego czasu jestem nią zauroczony.

Formula D to w założeniu bardzo prosta gra - w swoimi ruchu gracz rzuca jedna z wielu kości i porusza swój bolid (lub sportowy wóz) o odpowiednią liczbę pól. Co jednak odróżnia tę grę od innych, to specjalne kości - w grze mamy ich aż 6, a każda z nich została zaprojektowana na potrzeby tejże gry. Poszczególne kości odpowiadają biegom w aucie - jedynka to k4, na której występują wartości 1-2, dwójka to k6 z wartościami 2-4, a szóstka to k30 z wartościami 21-30. Przed swoim ruchem gracz musi zadecydować czy zwiększa bieg, czy redukuje, a następnie rzuca odpowiednią kością. W trakcie podejmowania tej decyzji trzeba mieć na uwadze odległości dostępne na torze, możliwy zasięg ruchu oraz obostrzenia takie jak wymagana liczba zatrzymań w zakręcie, czy zablokowana trasa. W trakcie wyścigu może dojść także do wydarzeń takich jak stłuczka czy uszkodzenie silnika, a odpowiednie efekty są odzwierciedlane poprzez zużycie punktów wytrzymałości naszego samochodu. W wariancie zaawansowanym każda ze statystyk ma przypisane do siebie punkty - w wariancie prostym mamy jedną pulę ogólną, z której zużywamy wszystkie punkty. W wersji dla zapaleńców każdy z kierowców ma swoje określone specjalne umiejętności nadające mu pewien indywidualny charakter.

Mimo tych wielu opcji nadal gram w Formula D w wersję podstawową. Dlaczego? Ponieważ przy niej się doskonale bawię - w tej wersji gra jest maksymalnie prosta (nie trzeba pamiętać co za co odpowiada, ani móżdżyć nad ruchem i zastanawiać się "czy wystarczy mi punktów hamulca na zmniejszenie dystansu, czy lepiej poświęcić punkt zderzaka i uderzyć w rywala"). Może jest pośród Was kilka osób, które dobrze znają ten tytuł i uznają moje podejście za profanację, ale ja uważam, że obecny poziom rozrywki jest dla mnie wystarczający. O ile nie stronie od gier skomplikowanych, w przypadku niektórych uważam maksymalną prostotę za znaczący atut.

Formula D, to gra przepełniona emocjami wynikającymi z bazowego mechanizmu "rzuć kostką i porusz pionek". Ten niezwykle stary i wydawałoby się wysłużony mechanizm tutaj działa doskonale i zapewnia kupę radości i śmiechu, zwłaszcza tym, którzy jadą bardzo agresywnie.

Zapewne moje odczucia co do Formula D są mocno wyidealizowane przez to, że moja jazda jest bardzo "po bandzie" - w trakcie każdego wyścigu wyciągam z mojego pojazdu ile się da, przez co na metę dojeżdża on w opłakanym stanie. Jakby nasza rozgrywka miała zostać zobrazowana za pomocą kreskówki, mój pojazd po przekroczeniu linii mety rozpadłby się na kawałki (pod warunkiem, że by do niej dotarł). Właśnie takie balansowanie na krawędzi zapewnia mi dużo radości i przyjemności, a o to właśnie chodzi w grach.


Rallyman
Od wyścigów ulicznych prosta droga do rajdów WRC (co pokazał Robert Kubica, a co nie skończyło się dla niego nazbyt szczęśliwie), dlatego na stole jako następny wylądował Rallyman. W przeciwieństwie do Formula D, w Rallymanie, jak w prawdziwych rajdach samochodowych, nie jest istotne kto pierwszy dojedzie do mety, a w jakim czasie pokona dany odcinek. To właśnie czas uzyskany na trasie decyduje o ostatecznej klasyfikacji. 

Z Rallymanem mam nie lada problem - zaraz po zakupie gry byłem pod jej ogromnym wrażeniem, pewnie dlatego, że lubię wyścigówki (a do dziś najlepszymi wspomnieniami darzę gry takie jak Lotus, Stunts czy Need for Speed 1). Pokonywanie ciasnych wiraży i rywalizacja na czas sprawiały mi masę radości, a podczas podliczania finalnego czasu nie raz było gorąco, gdy kolejnych kierowców dzieliły dosłownie sekundy. Jednak z każdą kolejną grą ta fascynacja zdawała się przemijać. Jeśliby się uprzeć, można siąść nad danym odcinkiem trasy i na podstawie zimnej kalkulacji ustalić najkrótszy możliwy czas przejazdu. Jeśli wszyscy będą dysponować tą wiedzą, ostatecznym zwycięzcą zostanie ten, kto będzie miał więcej szczęścia (a raczej mniej pecha) podczas rzutów kośćmi. Dzień, w którym gracze uświadamiają sobie ten fakt, nie należy do specjalnie wesołych.

Mając tę wiedzę nadal grywam w Rallymana, jednak już nie z tak wielką przyjemnością jak zaraz po jego zakupie. Idealny obraz został poważnie strzaskany i trudno jest go odtworzyć...

Mimo to, nadal w Rallymana chętnie zagram (zwłaszcza, że wypadałoby wypróbować dodatek, który już jakiś czas temu kupiłem), jednak mając do wyboru Rallymana i Formula D, zdecydowanie wybieram tę drugą.


Naloz a jed (Zack & Pack)
Po zakończeniu rywalizacji pojazdów mechanicznych przystąpiliśmy do walki pomiędzy... firmami przeprowadzkowymi. "Zack & Pack" to prosta, zwariowana gra, w której każdy gracz otrzymuje zadanie, aby zmieścić na ciężarówkę transportową wszystkie drewniane elementy, które otrzyma na początku rundy. Jednak nie może zrobić tego na spokojnie, ponieważ samochody są rozchwytywane przez rywali i szybko trzeba podejmować decyzje w zakresie wyboru samochodu.

W teorii "Zack & Pack" jest grą dwuetapową - w trakcie każdej rundy (po otrzymaniu elementów) mamy najpierw zwariowany wyścig o ciężarówki, a później łamigłówkę w stylu Ubongo, w której musimy zmieścić nasze elementy na samochodzie, który wzięliśmy. W rzeczywistości cała gra sprowadza się do jednej (dosłownie"JEDNEJ") decyzji na rundę - wyboru samochodu (choć i tej możemy być pozbawieni).

Liczba i rodzaje elementów, które przyjdzie nam ułożyć jest wyznaczana przez rzut kolorowymi kośćmi. Tak więc jeden gracz może otrzymać śmiesznie małą liczbę klocków, podczas gdy inny otrzyma same duże belki, które nigdzie nie chcą wejść. Później na "trzy-czter-ry" odkrywamy określoną liczbę ciężarówek, z których każdy musi sobie wybrać jedną. To właśnie na niej będzie starał się zmieścić swój ładunek. Ostatni gracz nie ma jednak możliwości dokonania nawet tego jednego wyboru - musi wziąć auto z zakrytego stosu. Na koniec uczestnicy układają swoje klocuszki na pace wybranego pojazdu. Za wszystko co się nie zmieści muszą zapłacić karę, tak jak za niewykorzystane miejsce na aucie.

Jak już wcześniej zauważyłem, Zack & Pack to gra "jednej decyzji" - tak naprawdę wszystko inne dzieje się tutaj samo. Trudno mówić tutaj o pozytywnych emocjach, kiedy po raz kolejny wypadają nam same duże klocki, a odkryte auta w żadne sposób nie umożliwiają zapakowanie tego, z czym przyszło się nam zmierzyć. Trudno mi napisać o tej grze coś pozytywnego, poza tym, ze ma naprawdę śliczne grafiki i jest solidnie wykonana. Jednak rozgrywka jest tak słaba, że przyćmiewa te nieliczne zalety. Zagrać można, ale kupować zdecydowanie nie ma po co...


Noc Magów
Tradycją naszych piątkowych wieczorów jest to, że w pewnym momencie na stole ląduje gra znacząco różna od poprzednich - często jest to jakiś zwariowany tytuł stworzony z myślą o najmłodszych graczach. Nie inaczej było i tym razem, gdy na stole wylądowała Noc Magów - gra do zabawy w ciemności.

Zasady gry są bardzo proste - na planszy rozkładamy liczne elementy, pośród których znajdują się kociołki z symbolami graczy. Na środku planszy znajduje się ognisko, pod którym umieszczamy magiczny krąg - naszym celem jest wepchnięcie do owego kręgu kociołka z naszym symbolem. Kiedy jednak poruszamy nasz pion czarodzieja po planszy, inne drewniane elementy z niej spadają. Gdzie tu trudność i zabawa? Czy powiedziałem Wam, że gra się po ciemku, a czarnoksiężnicy, ognisko oraz kociołki świecą fosforyzującym światłem?

Trudno doszukiwać się w Nocy Magów jakiejkolwiek głębi strategicznej, czy taktycznej - więcej tutaj szczęścia i czystej radości. Jednak przez to, że gra się przy zgaszonym świetle, zabawa wygląda zupełnie inaczej - i daje masę radości nawet starszym. Jedyną wadą tego tytułu jest tylko to, że czasami przygotowanie gry ("naładowanie" pionków oraz rozłożenie drewna) zajmuje niekiedy więcej czasu, niż sama rozgrywka. Z drugiej jednak strony mało kiedy kończy się na jednej rozgrywce.


Tak oto zakończył się marzec, trzeci miesiąc walki z planem noworocznym. Dotychczas udało mi się zagrać w 91 gier, co daje średnią 30 i 1/3 tytułu na miesiąc. Jeśli zestawimy to z planem "minimum", wynoszącym 25 gier/miesiąc łatwo można zauważyć, że mam odrobinę zapasu. Oby tak dalej!

1 komentarz: