Pierwsze akapity większości moich wpisów zawierają przede wszystkim informację "ostatnio w piątek, jak co tydzień, spotkaliśmy się na graniu - oto w co graliśmy". Co prawda staram się okrasić ją mniej lub bardziej udanymi treściami pobocznymi, ale czasem po prostu brak pomysłu na coś nowego - chyba, że mam zacząć pisać o pogodzie. Nie mam dziś pomysłu jak zacząć, więc może przejdźmy od razu do rzeczy - w piątek przybyli do nas Ula z Mateuszem i pograliśmy w co nieco (a jakby ktoś nie wiedział, to dziś w Krakowie było ładnie, ciepło i trochę wiało).
Skubane kurczaki
W związku z tym, że Wielkanoc była za pasem, jako pierwsze na naszym stole wylądowały Skubane kurczaki - prosta gra familijna z elementem memory. Jest to kolejny w mojej kolekcji tytuł dla dzieciaków w wieku przedszkolnym. Jednak w porównaniu do innych, wyciągany niezwykle rzadko (to była chyba druga partia w ten egzemplarz). Wynika to z prostego faktu, że gra ta jest zdecydowanie za mało zakręcona aby mogli z własnej woli grać w nią starsi, a do tego nie przepadam za bardzo za grami z elementem pamięciowym - przede wszystkim dlatego, że wraz z upływem lat mam coraz większe problemy z zapamiętaniem "gdzie leżało to durne piórko".
Nie skupiając się jednak na samej rozgrywce warto wspomnieć co nieco o otoczce gry. Otóż gra Skubane kurczaki to polskie wydanie niemieckiej gry Zicke Zacke Huehnerkacke od wydawnictwa Zoch. Jeśli się nie mylę, gra ta zapoczątkowała rodzinę kurzych gier z rodziny Zicke-Zacke. Wszystkie tytuły w tej serii łączą znaki szczególne, którymi są temat nawiązujący w różny sposób do drobiu (kury wydzierają sobie pióra, gotują robaki na grillu, łączą w pary jajka itd.) oraz grafiki Dorris Matthaus (choć tu nie jestem pewien, czy ilustrowała ona wszystkie gry z rodziny). Do tej serii należy m.in. wydane przez Egmont Polska Polowanie na Robale.
Zaawansowani gracze spotkali się pewnie nie raz z seriami gier (Osadnicy z Catanu, Ticket to Ride, Carcassonne...) i nie jest to zapewne dla nich nic specjalnego. Jednak przyznam, że nie spotkałem się wcześniej z żadną większą serią gier skierowanych specjalnie do dzieci (pomijam oczywiście wszelkie Pokemony, Gormiti, Ben 10 czy inne podobne wynalazki). Fajnie, że takie serie są tworzone także dla dzieciaków.
Jestem przekonany, że gdybym za szkrabich lat dowiedział się o tym, że jest kilka gier z jakiejś mojej ulubionej serii, rodzice na pewno nie mieliby spokoju. Ech ta mania zbierania...
Inną ciekawostką może być to, że w Niemczech gra doczekała się dodatku, w którym są 2 dodatkowe pionki oraz kupy w kolorach graczy, które wstrzymują ruch gdy się w nie wdepnie. Ciekawy temat na zabawę dla najmłodszych, co nie?
Thurn und Taxis
Po kurnikowych bojach nasze drogi pokierowały nas do bardziej zaawansowanej gry, za sprawą której przenieśliśmy się do Europy. Wcieliliśmy się tam w przedstawicieli historycznego niemieckiego rodu odpowiedzialnego za stworzenie sieci placówek pocztowych.
Kiedy Thurn und Taxis otrzymało w 2006 nagrodę Spiel des Jahres byłem trochę zdziwiony tym faktem, jednak nie potrafiłem (i do dziś nie potrafię) jednoznacznie powiedzieć dlaczego. Po prostu miałem wrażenie, że z tą grą jest "coś nie tak", aby polecać ją nowym graczom jako coś, od czego mogliby spróbować zacząć swoją przygodę z planszówkami. Czasami wydawała mi się zbyt trudna, czasami zbyt mało intuicyjna, zbyt... sam już nie wiem co. Pamiętam jednak dobrze, że na początku nie byłem jej wielkim entuzjastą.
Jednak tak, jak z dobrymi albumami muzycznymi (które zyskują wraz z każdym kolejnym odsłuchaniem i od początkowej niechęci często można przejść do uwielbienia) gra stopniowo zyskiwała z każdą rozgrywką. I tak od partii do partii Thurn und Taxis rosło w moich oczach. Kolejne próby zostawiały w pamięci coraz przyjemniejsze wrażenia, a ostatecznie doprowadziły do tego, że z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest to bardzo dobra gra, w którą z przyjemnością zagram.
Popularność tytułu zaowocowała przygotowaniem do niego dodatków, które oczywiście także znalazły się w mojej kolekcji. Niestety ich zawartość nie poraża (a jeśli już, to niezbyt pozytywnie), ale są ciekawą wariacją na temat gry. Dodatek Glanz und Gloria uważam za zdecydowanie ciekawszy, jednak polecam go tylko zatwardziałym miłośnikom gry, którzy szukają czegoś nowego. Jeśli nie jesteście maniakami to spokojnie możecie zadowolić się podstawką.
Elfenland
Zakończywszy pocztowe boje ruszyliśmy do krainy elfów, aby wędrować po różnych miastach, podróżując siedmiomilowymi butami - wszystko za sprawą Elfenland. Twórcą tej gry jest Alan R. Moon, którego zapewne znacie dzięki serii Ticket to Ride. Podobieństwa między oboma grami są dość wyraźne, choć Elfenland wydaje się być mniej elegancki.
Gra polega na tym, że każdy gracz podczas czterech rund stara się odwiedzić na planszy jak najwięcej miast. Na początku każdej rundy gracze otrzymują karty transportu, którymi będą się mogli posłużyć. Następnie pobierają z puli żetony ze środkami transportu, które to są w kolejnym etapie rozmieszczane na planszy. Co ważne, z żetonu może skorzystać dowolny gracz, a nie tylko ten, który go położył, a na każdej ścieżce może znajdować się w danej rundzie tylko jeden żeton. Te dwie reguły sprawiają, że gra czasem może napsuć nam dużo krwi (kiedy przeciwnik zepsuje nam ścieżkę kładąc na niej żeton, do którego nie mamy karty), a innym razem może ukoić nasze skołatane nerwy (gdy rywal dołoży nam to, czego akurat potrzebowaliśmy).
Z Elfenland mam bardzo dobre wspomnienia, gdyż była to jedna z pierwszych nowoczesnych gier, w które przyszło mi zagrać zaraz po rozpaleniu w sobie fascynacji planszówkami. Grałem w egzemplarz znajomego i po kilku rozgrywkach zapałałem chęcią posiadania swojej kopii. Dziś, kilka lat później, Elfenland nie ląduje już na stole tak często, ponieważ przegrywa z innymi familijnymi tytułami. Tytuł ten trochę się zestarzał i trudniej mu jest rywalizować m.in. ze wspomnianym wcześniej Ticket to Ride, ale mimo to nadal stanowi ciekawe wyzwanie.
Kingsburg
Ostatni piątek odbywał się trochę w schemacie odwrotnym - zaczęliśmy od gry najlżejszej, potem przeszliśmy do tytułów trudniejszych, aby zakończyć najpoważniejszym. Właśnie tą najbardziej mięsistą grą piątku był Kingsburg.
Kingsburg zasłynął bardzo mocno tym, że w czasach, kiedy wielu graczy głosiło, że tradycyjne kostki k6 są passe i nie można nic ciekawego z nich wyciągnąć, udowodnił coś zupełnie innego. W trakcie rozgrywki gracze wielokrotnie rzucają kośćmi, a mimo to rola czynnika losowego nie jest aż tak znaczna, a rozgrywka potrafi nieźle zmęczyć komórki mózgowe. Wszystko za sprawą kilku zmyślnych mechanizmów, dzięki którym nawet najgorszy rzut można obrócić na swoją korzyść.
Poza arcyciekawym zastosowaniem kostek (które znalazło wielu swoich naśladowców w kolejnych grach) Kingsburg wyróżnia się jeszcze jednym - fenomenalną szatą graficzną, za którą stoi studio Mad4Gamestyle. Polecam Wam mój stary wpis na Krainie Gier, w którym wystukałem kilka zdań na temat tego studia projektowego. Mimo, iż wpis ten uczyniłem kilka lat temu, moja opinia na temat pracy chłopaków i dziewczyn nadal jest aktualna i cały czas jak oczarowany wpatruję się w dzieło, jakie Mad4Gamestyle stworzyło na potrzeby tej gry.
Tak oto minął nam przedświąteczny piątek. Na szczęście w trakcie weekendu udało się jeszcze zagrać w kilka gier i zapewne za kilka dni przyjdzie Wam przeczytać o naszych okołowielkanocnych rozgrywkach. Ale o tym następnym razem.
Spostrzegawczy czytelnicy zapewne zauważyli, że w naszym domostwie zaszła znacząca zmiana - otóż na kuchennym stole wymieniliśmy ceratę i to ona będzie teraz tłem dla większości naszych partii. Mam nadzieję, że się podoba ;o)
Uważam, że nowy wygląd stołu, który jest tłem wszystkich zdjęć zdecydowanie zasługuje na bardziej dostojne miejsce niż krótkie zdanie na końcu wpisu.
OdpowiedzUsuńThurn und Taxis również bardzo lubię :) ale mam wrażenie, że nadal jest to tytuł przez wielu niedoceniany i jakoś zepchnięty na bok.
OdpowiedzUsuńA Kingsburg... nie odmówiłabym partii :)
trzeba przyznac- kawal konkretnej ceraty :)
OdpowiedzUsuńEch, człowiek się stara aby napisać coś ciekawego, a tu się okazuje, że największą atrakcją staje się nowa cerata :o) Na razie nie mam sił, ale może kiedyś ktoś założy Ceratowy blog ;o)
OdpowiedzUsuńSylwia - jak będziecie grać w Kingsburga (nie pamiętam, czy macie swojego) to koniecznie z modułem z dodatku, w którym nie rzuca się kością na siłę wojsk. Każdy gracz ma pulę 6 żetonów, z których w każdej rundzie wybiera siłę armii. Ostatni, niewykorzystany żeton zapewnia dodatkowe punkty na koniec gry. Polecam ten wariant każdemu, kto ma Kingsburga!