wtorek, 24 lipca 2012

Ahoj przygodo!

Wreszcie, stało się! Po wielu tygodniach zbierania w sobie sił, motywacji i oczekiwania na odpowiedni układ gwiazd udało się wprowadzić w życie plan, który wiele miesięcy temu Pirat zaproponował w jednym z komentarzy, mianowicie aby w ramach realizacji planu zorganizować wieczór gier pirackich. Co prawda w międzyczasie udało mi się zagrać w kilka gier w tym klimacie (Piraci: Karaibska flota, czy Piratenbillard), ale jak dotychczas nie udało się zorganizować spotkania w klimacie Czarnobrodego. Dopiero w ostatni piątek załoga w składzie Beata, Ula, Mateusz i ja stawiła się na pokładzie, dlatego można było wypłynąć na szerokie wody krzycząc "ahoj przygodo!".


Captain Pirate
Wybierając tytuły, w które moglibyśmy zagrać na wspomnianym spotkaniu, przypomniałem sobie o niewielkiej karciance z Cocktailgames, której twórcą jest Bruno Faidutti. Celem Captain Pirate (gdyż taki właśnie jest tytuł rzeczonej gry) jest zgromadzenie jak największej liczby punktów za karty. Karty zdobywa się poprzez organizację wypraw, przy czym ważne jest to, że w wyprawie musi wziąć udział dokładnie 2 graczy. Wyprawa to tak naprawdę wspólne zagranie pięciu kart w tym samym kolorze.

W trakcie rozgrywki gracz albo organizuje wspomnianą wyprawę, albo się do niej przygotowuje. W ramach przygotowań musi wykonać dokładnie 2 akcje (każdą inną), które mają na celu zwiększenie puli kart, poinformowanie przeciwników co mamy na ręce, podglądnięcie co oni mają, albo na wymianie z rywalami. Gdy wydaje nam się, że wiemy z kim moglibyśmy zorganizować wyprawę, ogłaszamy taki zamiar i wskazujemy rywala, z którym chcemy rzucić się w wir morskich opowieści i wybieramy kolor będący celem naszego działania. Przymusowy ochotnik może, ale nie musi się zgodzić (ponieważ nie ma odpowiednich kart, albo po prostu nie chce). Jeśli jednak wyprawa się uda, każdy gracz zdobywa jedną kartę - swoją lub przeciwnika.

W trakcie lektury instrukcji Captain Pirate wydawał się być prostą grą imprezową, przy której miło upłynie nam czas. Niestety w rzeczywistości było zupełnie inaczej i złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze niefortunny dobór kolorów druku sprawił, że nieustannie myliliśmy się w tym co kto ma - ba! momentami zdarzało mi się mylić kolory, które miałem na własnej ręce!.

Po drugie gra wymaga bardzo dużego skupienia i zapamiętywania co kto ma, co z kim wymieniliśmy etc. W połączeniu z pierwszym błędem sprawia to ogromną trudność, nie wspominając o tym, że z wiekiem pamięć już nie ta - zwłaszcza po tylu szalonych rejsach!

Po trzecie, tak naprawdę współudział w wyprawie opłaca się jedynie kiedy mamy wysoką kartę w wymaganym kolorze (gdyż wówczas mamy szansę ją zdobyć i zapunktować na koniec gry). Dlatego często propozycje zorganizowania wypraw były odrzucane. Taka rezygnacja z udziału jest bardzo niewygodna dlatego kto ją zaproponował, ponieważ ten jest wówczas zmuszony do odrzucenia kart, które chciał przeznaczyć do wyprawy. W wyniku tego przestaje być dobrym potencjalnym partnerem i zanim będzie się w czymkolwiek liczył, musi odbudować swoją rękę. Do tego czasami niektórzy mają ochotę uprzykrzać innym życie odrzucaniem ich propozycji i tutaj potrafi to być naprawdę bolesne.

Rozgrywka niestety ciągnęła się niemiłosiernie długo i jej koniec chyba wszyscy przywitali z westchnieniem ulgi. Gry nie polecam - w mojej kolekcji jednak zostanie, jako część serii Jeu du Poche.


Jamaica
Po pierwszej rozgrywce z pokładu zdezerterowała majtek Beata, dlatego na naszej łajbie została trójka zatwardziałych wilków morskich. Każdy chciał zostać kapitanem i należało znaleźć jakieś rozwiązanie dla takiej sytuacji. Zgodnie z myślą "ten statek jest za mały dla nasz wszystkich, musimy sobie znaleźć nowe", każdy z nas wskoczył za stery swojego własnego żaglowca i ustawił się w Port Royale, aby zmierzyć się z resztą w wyścigu dookoła Jamajki.
Właśnie tak z grubsza prezentuje się wstęp fabularny do gry Jamaica, w której piraci biorą udział w wyścigu, po drodze zdobywając liczne skarby, złoto, żywność jak i proch strzelniczy (zużywany podczas ataków na statki wrogów).

Jamaica to prosta gra familijna, która zawiera kilka ciekawych rozwiązań mechanicznych. Po pierwsze w każdej rundzie rzuca się dwiema kośćmi, a pierwszy gracz ustala która z kostek wskazuje co można zrobić rano (a dokładnie ile razy można to zrobić), a co wieczorem. Następnie każdy gracz ze swojej ręki wybiera kartę, która wskaże co będzie mógł zrobić (na każdej karcie zawsze jest kombinacja dwóch czynności, pośród których są min ruch do przodu, do tyłu, pozyskanie monet, prochu czy żywności). Niby nic wielkiego, a daje to o wiele ciekawsze odczucia, niż zwykłe, nieograniczone wybieranie akcji. Może to moja miłość do nakładania na graczy pewnych ograniczeń, ale ważne, że nie tylko mnie się to podoba.

Drugim ciekawym elementem jest sposób płacenia za pola, na które się weszło, a raczej cofania w przypadku niedopłaty - często celowo sterujemy naszymi niedopłatami aby statek musiał popłynąć w tył, i tym samym trafiając np. na pole, na którym czeka na nas skarb.

Opisując Jamaicę nie można nie powiedzieć niczego o jej wyglądzie. Otóż gra jest PRZEŚLICZNA! Każdy element został zaprojektowany z ogromną pieczołowitością, a prawdzie soczystym smaczkiem jest to, że komplet kart gracza można ułożyć w panoramę, która się zapętla! Do tego Jamaica posiada jedną z najlepiej zaprojektowanych i przemyślanych wyprasek - wszystko ma tutaj swoje miejsce, a po odwróceniu pudełka na bok, czy do góry nogami, nic nie wypada ze swojej przegródki! Cała gra przypomina jedną wielką skrzynię skarbów, którą aż chce się otworzyć aby poznać drzemiącą w niej zawartość. Co prawda twórcy przyszaleli trochę z instrukcją, która miała przypominać mapę skarbów - przez to jest trochę chaotyczna i ma niewygodny format, jednak jest to tylko jedna skaza na tym doskonałym dziele.

A jaka jest owa zawartość? Ano mamy tu do czynienia z naprawdę solidną, doskonale działającą i sprawiającą masę emocji grę familijną z nietrudnymi do opanowania zasadami. Co prawda nie ma tu spacerów po desce, ani nie można nikogo przeciągnąć pod kilem (Arrrr!), ale właśnie dzięki temu w Jamaicę może spokojnie zagrać babcia z wnuczkiem i obydwoje będą się dobrze bawić, a to jest przecież najważniejsze.


Bierki
Tak, tak, nie przywidziało się Wam - kolejną (i ostatnią) grą wieczoru były wszystkim dobrze znane bierki. Niestety byliśmy już trochę zmęczeni, dlatego na stole musiało wylądować coś wyjątkowo  lekkiego. Tak więc dotarliśmy do popularnej gry zręcznościowej w podnoszenie patyczków.

Początkowo może dziwnym wydawać się, że właśnie taka grę dopisałem do listy gier pirackich, ale zastanówcie się - wszystkie bierki to tak naprawdę ekwipunek wodniaków - trójząb, bosak, harpun, wiosło (tylko oszczep wyskakuje jak Filip z konopi). Do tego na pudełku moich bierek jest pirat z papugą na ramieniu - wszystko już jest jasne :o)

Opisywać bierek chyba nie ma większego sensu, ponieważ każdy chyba zna tę grę. Niemniej rozgrywka się odbyła, gra została odnotowana i wlicza się do realizacji projektu.


Jak na wieczór piracki nie było prawdziwych salw armatnich, ale wcale nie był to koniec gier z tą tematyką, w które zagraliśmy ostatnio. Tak więc CDN...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz