poniedziałek, 30 lipca 2012

W Kraków, w Krakowie

Na szczęście, moje granie nie ogranicza się tylko regularnych piątkowych spotkań - w inne dni tygodnia także zdarza mi się pograć (i to nie tylko w gry do projektu 300 w rok). Tak właśnie "udało się" w ostatni wtorkowy wieczór, kiedy za namową Andrzeja, spotkaliśmy się w gronie Dominika, Andrzej i Mateusz oraz ja aby zagrać w grę Kraków 1325 A.D., na której poznaniu zależało właśnie Dominice i Andrzejowi. Jako, że wszyscy mieszkamy w Krakowie (i o ile się mylę, także jest to rodzinne miasto wszystkich z nas), lokalizację mieliśmy do grania całkiem niezłą - mało tego, nasze spotkanie wypadło w jednym z krakowskich sklepów z grami, zlokalizowanym około 5 min spacerem od Rynku Głównego - lepiej by było chyba tylko na rynku, ale tam pewnie by nam wywiało wszystkie elementy ;o)


Kraków 1325 A.D.
Osoby poszukujące wielce klimatycznej gry opowiadającej o polskim mieście trzeba od razu ostrzec, że Kraków 1325 A.D. to tak naprawdę abstrakcyjna gra w zbieranie lew i równie dobrze mogłaby ona traktować o czymś diametralnie innym (co zresztą potwierdza historia tematyki gry, którą możecie przeczytać pod koniec wpisu).

Rozgrywka polega na tym, że gracze zostają połączeni w drużyny i jako zespół starają się albo przeforsować swoją kartę (wspomagając ją innymi), albo zablokować kartę rywali. Tutaj pola do manewru nie ma aż tak wiele, ponieważ w każdej turze każdy uczestnik zagrywa po jednej karcie - jeśli jest z drużyny antagonistycznej, sprawdzamy jej wartość ujemną, jeśli jest z tej samej drużyny - wówczas pod uwagę bierzemy wartość dodatnią. Na koniec odrobina skomplikowanej matematyki (w zakresie dodawania i odejmowania w zakresie od -15 do +15) i mamy ostateczny rezultat. Za każdą przeforswoaną kartę gracze otrzymują nagrodę, którą są sześciany wpływu rozmieszczane na planszy. Za wyniki negatywne nikt niczego nie dostaje.

Rozgrywka ma jednak drugie dno, ponieważ mimo rozgrywki drużynowej, każdy gracz stara się grać na własne konto - zdobywa punkty nie tylko za wpływy uzyskane przez swoją drużynę (te otrzymuje każdy z jej członków), ale także za karty w swoim kolorze, które zostały przeforsowane (i za które drużyna otrzymała wpływy). Oczywiście kolory graczy są niejawne, dzięki czemu możemy nasze potyczki prowadzić niczym szpieg z krainy dreszczowców, starając się przy tym pozostać incognito jak długo się da.

Właśnie ze względu na te ukryte cele czasami opłaca się za bardzo nie przeszkadzać przeciwnikom w osiąganiu ich celu, gdyż ci kroczą do niego korzystając właśnie z naszej karty, co w późniejszym efekcie może nam bardzo pomóc.

Tak gramy kilka tur w ramach pory roku, pory roku są 4, a lat gry mamy od 1-3, w zależności od decyzji graczy (my zagraliśmy jeden rok, ponieważ taka jest sugestia gry dla początkujących, ale żałuję, że nie były to jednak 2 albo nawet 3 lata). Ot, cała filozofia.

Po opublikowaniu zapowiedzi gry, było o niej całkiem głośno nad Wisłą - w końcu ktoś robi grę w naszych klimatach! Pojawiły się nawet pogłoski o tym, że jedno z wydawnictw ma przygotować jej polską edycję. Niestety lata minęły, w Wiśle upłynęło sporo wody, pod Wawelem przewinęły się miliony turystów i nic z tych planów nie wyszło, a o grze też jakoś nikt specjalnie nie pamięta. Nie ma po temu jakiegoś jednego konkretnego powodu, a złożyło się na to kilka cech - po pierwsze gra jest przeznaczona tylko dla 4 osób (dopiero po zakupie mini dodatku możliwa jest rozgrywka trzyosobowa), a tak mało elastyczne gry nie mają łatwego życia. Po drugie, Kraków 1325 A.D. jest w całości po angielsku, co tez nie pomaga w jej promocji w kraju Polan (choć już pomaga w promocji wśród turystów). Po trzecie, nie wybija się niczym szczególnym - wszystko działa, ale nie ma niczego co sprawiałoby, że gra zapada w pamięć, czy jest o niej głośno, a to też nie pomaga w promocji.

Wszystko to sprawiło, że wydawnictwo odpowiedzialne za ten tytuł już zwinęło skrzydła, a grę można próbować kupić jeszcze m.in. przez BGG, u samego autora.

Ja jednak cieszę się, że mam Kraków 1325 AD w swoich zbiorach. Po części dlatego, że powoli staje się ona rarytasem (a to nęci każdego kolekcjonera), a po części dlatego, że opowiada o jednym z polskich miast. Memu zadowoleniu winna jest też trochę nasza ostatnia rozgrywka. Dotychczas, podczas wcześniejszych partii, jakoś specjalnie nie zwracałem uwagi na napisy klimatyczne wydrukowane na kartach ani na ilustracje, a tym razem okazało się, że są naprawdę zabawne i odnosząc się do nich, jak i rzucając proste dowcipy sytuacyjne  bazujące na samych nazwach kart (wysyłam heretyków aby zepsuli święto zmarłych), można się jeszcze lepiej bawić. Wiele osób widzi w nich analogię do twórczości Terry'ego Prattcheta, co dla niektórych może być dodatkowym argumentem na plus (choć dla innych na minus).

Teraz pora na obiecaną ciekawostkę dotyczącą tematyki gry. Otóż, autorem gry jest Holender, Peter Struijf. Ów pan, pewnego czasu pracował nad grą, a gdy ją skończył nie miał pomysłu na jej tematykę. Gdzieś usłyszał, że na południu Polski jest ciekawy kompleks kopalni soli, który postanowił odwiedzić w poszukiwaniu inspiracji. Będąc już w Polsce (albo tuż przed przyjazdem) dowiedział, się, że obok Wieliczki jest miasto Kraków, które warto odwiedzić chociażby ze względu na liczne zabytki i bogatą historię. Moje rodzinne miasto tak go oczarowało, że postanowił się dowiedzieć coś więcej o jego historii i osadzić akcję swojej gry właśnie tutaj. W Krakowie, który leży koło Wieliczki... Królowie na Wawelu przewracają się w grobowcach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz