czwartek, 12 lipca 2012

Urodzinowe granie

W sobotę nasze mieszkanko odwiedziło kilkoro znajomych - wszystkiemu "winna" była Beata, gdyż spotkaliśmy się z okazji jej (kolejnych) 24. urodzin. Nie byłbym sobą, gdybym nawet przy takiej okazji nie wcisnął gdzieś gier. Jako, że liczba gości przewyższała standardowe 5 czy 6 osób niezbędnych do gry, postanowiłem podejść do tematu inaczej - nie chcąc zmuszać wszystkich do grania (choć w podorędziu było przygotowanych kilka gier, w które mogliśmy spokojnie zagrać całą ekipą) ustawiłem z boku stół, na którym leżały sobie rozłożone luźne tytuły, do których można podejść, zagrać w 5-10 min i pójść dalej - takie niezobowiązujące granie. Strategia ta nie raz sprawdziła się już przy innych okazjach i także tym razem zdała egzamin. A w co graliśmy?


Tumblin Dice
Na pierwszy ogień poszła nietypowa gra o rzucaniu kośćmi. Plansza ma tutaj postać schodów - z postumentu na szczycie pstrykamy kość, która gdzieś spada (czasami strącając inne). Na koniec partii, który następuje po kilku kolejkach "rzutów",  mnożymy wartość stopnia, na którym znalazła się kostka, razy liczbę widocznych na niej oczek i sumujemy wszystkie rezultaty gracza (każdy ma kilka kostek, ale nie zawsze wszystkie kończą rozgrywkę na planszy).

Jak już na pierwszy rzut oka Tumbin Dice to gra zręcznościowa z pewną dozą czynnika losowego (jak głosi napis na pudełku: 50% szczęścia, 50% taktyki, 100% zabawy). Jednakże w tym przypadku ta cecha nie jest ani wadą ani zaletą - wszystko przez to, że tytuł ten to jedna z tych gier, w których liczy się rozgrywka, a nie jej rezultat. O wiele więcej przyjemności można czerpać z udanego rzutu, strącenia przeciwnika, czy szczęśliwego zatrzymania się naszej kości na stopniu z najwyższym mnożnikiem, kiedy ta pokazuje więcej niż jedno, czy dwa oczka.

W charakterze luźnej gry imprezowej, czegoś na rozpoczęcie spotkania czy też przerywnika, pozwalającego odpocząć szarym komórkom podczas długiej i wymęczającej gry Tumblin Dice sprawdza się idealnie. Wadą jest tutaj niewielka liczba kolorów - w pudełku dostępne są kości w tylko 4 kolorach. Można jednak łatwo temu zaradzić, dodając kości z innych gier (pod warunkiem, że te są odpowiednio ciężkie). Nie ma żadnych przeciwwskazań aby grać nawet w 8 osób. Nawet wydawca, firma Ferti, widzi możliwość rozgrywki w większym gronie, gdyż udostępnia w swoim sklepie internetowym kostki w dodatkowych kolorach, jednakże ich cena raczej odstrasza (8 euro za 8 kostek + koszty wysyłki z Francji).

Zachwalając grę trzeba niestety wspomnieć o jej cenie - wersję dużą (taką jak moja) można kupić za około 200 zł. W sprzedaży dostępna jest także mniejsza wersja kosztująca około 160 zł. Dla wielu może być to zbyt duża kwota jak na imprezówkę, zwłaszcza jak ktoś ma zacięcie majsterkowicza lub stolarza. Ja nie mam takowego, a do tego nie znoszę samoróbek - szczęśliwie udało mi się grę kupić ze zniżką, dlatego z zakupu jestem dość zadowolony. Zwłaszcza, że to jest jedna z tych gier, które spotyka się nie tak często (choć chyba i tak częściej niż kolejny opisywany tytuł).


Piartenbillard
Drugą grą przygotowaną na poboczne granie był Piracki bilard. Zgaduję, że nazwa tejże gry wzięła się stąd, że w trakcie rozgrywki nad planszą latają kule (ten charakter gry doskonale oddaje jej podtytuł - Kugeln lernen fliegen, czyli Kule uczą się latać), którymi staramy się trafić do celu, a skutek tych działań bywa różny - niczym ostrzał z armat na łajbie pływającą pod banderą z czaszką i piszczelami.

Plansza do gry to drewniana kratownica, która od spodu ma przyklejony kawał płótna - takie jej przygotowanie sprawia, że plansza to tak naprawdę układ małych wyściełanych pól, w których można ułożyć drewniane kule. Przy pomocy specjalnych drewnianych podbijaków gracze starają się wybić swoje kule tak, aby te poszybowały do przodu - najlepiej na pole zajmowane przez kulę w kolorze przeciwnika albo do przeciwległego rzędu. Niestety bardzo trudno jest opanować sterowanie wzbijaną kulką, dlatego nasze nietypowe pionki często lecą nie tam gdzie chcemy - nierzadko także poza planszę, przez co odpadają z gry.

Piratenbillard to bez wątpienia gra fascynująca. Ilekroć gdzieś ją prezentowałem, zawsze wzbudzała najpierw zdziwienie, niedowierzanie, które po rozpoczęciu rozgrywki przechodziło w najczystszą radość wywoływaną latającymi kulkami. Tak naprawdę w tę grę mogą grać równocześnie 5-latki i 55-latki i obie strony mają porównywalne szanse i obie będą się tak samo dobrze bawić. Zasad wiele nie ma, a nawet jakby były to i tak chodzi o wysyłanie w powietrze kul. Przyznam się Wam, że po zakupie gry zdarzyło mi się przez jakiś czas grać w samotności.

Niestety Piratenbillard jest jeszcze droższy od Tumblin Dice - kosztuje około 330-350 zł. Za taką kwotę można kupić nie jedną zaawansowaną grę z licznymi elementami, dlatego nie mogę polecić jej z czystym sumieniem, zdając sobie sprawę, ze taki wydatek  może być bardzo ciężki dla portfela. Jednakże, jeśli będziecie mieć okazję przetestowania tej gry to poświęćcie jej te 5-10 minut - jest to naprawdę ciekawe doświadczenie.


Można by się zastanowić czy obie opisywane pozycje to jeszcze planszówki czy już meble - zwłaszcza biorąc ich rozmiary, cenę i wygląd (Piratenbillard wygląda jak mały stolik). W tym przypadku oddaję tutaj rację BGG - obie gry są wyszczególnione w katalogu. Dzięki temu mogę je dopisać do swojej listy ;o)

1 komentarz:

  1. no to było czadowo!
    Fajnie, czuję ten powiew świeżej radochy... (choć osobiście znam tylko Tumblin Dices)

    OdpowiedzUsuń