Wczoraj wieczorem wyskoczyłem do Bernatki i Janka na jedną szybką partyjkę w Key Largo - grę, którą mieliśmy odłożoną od jednego z naszych poprzednich spotkań, kiedy to zabrakło na nią czasu. Serdecznie pozdrowienia dla Pirata, za sprawą którego wówczas wybrałem właśnie tę grę (nawiązując do jego prośby obiecuję, że do końca roku tematy marinistyczne jeszcze nie raz zagoszczą w moich wpisach).
Key Largo
Historia tego tytułu jest odrobinę smutna. Na pudełku z grą znajdziecie nazwiska trzech panów: Paula Randlesa, Mike Selinkera oraz Bruno Faiduttiego. Prace nad grą tak naprawdę rozpoczął jedynie Paul Randles, ale zmarł nie ukończywszy swojego dzieła. Po jego śmierci Mike Selinker oraz Bruno Faidutti dokończyli dziełko ku pamięci zmarłego kolegi i to właśnie dzięki nim ta gra w końcu mogła ujrzeć światło dzienne.
Gra opowiada o wyprawach nurków przeszukujących akwen wokół wyspy Key Largo, który przepełniony jest rozmaitymi wrakami galeonów, na których można znaleźć przeróżne skarby. Niestety na części z nich, poza skarbami znajdują się także potwory morskie - krakeny, które pozbawią życia nurka, który napotka je na swej drodze nie dzierżąc w ręku trójzębu, którym mógłby się obronić.
Key Largo to gra oparta na planowaniu z wyprzedzeniem i programowaniu ruchów - otóż na początku każdej rundy wszyscy gracze wybierają dwie karty wskazujące akcje, które przyjdzie im wykonać danego dnia - jedną przed południem, drugą popołudniu. W zależności od tego ilu rywali wykona tę samą czynność co my w tej samej części dnia, ich koszt może ulec zmianie (wzrost cen w sklepie, w związku z wielkim popytem; większe koszta wynajmowania nowych nurków w tawernie, ale także większe wynagrodzenie uzyskiwane na targowisku za jeden z rodzajów skarbów). Oczywiście najzabawniej jest, jeśli kilka osób wybierze tę samą akcję, ponieważ wówczas należy zweryfikować swoje plany, aby dostosować je do zaistniałej sytuacji (i np. nie kupić 2 odcinków szlaucha niezbędnego do nurkowania na większej głębokości, a tylko jeden trójząb).
W związku z tym, że nasza rozgrywka toczyła się w gronie trzyosobowym (czyli przy minimalnej liczbie graczy) bardzo rzadko dochodziło do spotkań w sklepie i tawernie. W takiej konfiguracji gra zdecydowanie traci, ponieważ w czasie rozgrywki znacząco maleje element zaskoczenia decyzjami przeciwników - w gronie 3 śmiałków dość łatwo można przewidzieć co powinni zrobić rywale. Nie gra się źle, ale w ziemię nie wgniata - w 5 jest zdecydowanie lepiej.
W Polsce grę wydało wydawnictwo Egmont (tytułując ją Poszukiwacze Skarbów), dokonując przy tym kilku zmian w tym tytule (kartonowe żaglówki zamiast wywracających się plastikowych figurek, żetony monet zamiast papierowych pieniędzy z podobiznami autorów, karty z tekstem, a nie symbolami nie zapominając o okładce czy tytule). Jednak jednej ze zmian nie jestem w stanie pojąć - zmiany potwora morskiego z krakena na coś w stylu przerośniętej mureny. Czemu, no czemu?! Teraz nie można krzyczeć w trakcie gry "Release the Kraken!"
Do wyprawy morskiej jeszcze daleko ale na tej łajbie to chociaż już czuć zapach morza ;) "Release the Kraken!"
OdpowiedzUsuńMorze jest, Karaiby są, skarby też - na razie tyle się udało - w przyszłości powinniśmy pójśc dalej (może nawet spacerem po desce) ;o)
OdpowiedzUsuń