środa, 14 marca 2012

Spotkanie w większym gronie - cz. 2

Zgodnie ze złożoną wczoraj obietnicą, dziś prezentuję drugą część opisu gier, które na stole wylądowały w miniony piątek. Bez zbędnych wstępów przejdźmy więc od razu do rzeczy.

Pierwszą część relacji z minionego wieczoru znajdziecie TUTAJ.


Geistertreppe
Po zakończeniu zmagań w "horrorze na wesoło" nasza ekipa została mocno przetrzebiona - Sylwia i Andrzej czmychnęli do domu, a Beata zwiała się położyć. Na placu boju zostaliśmy we trójkę - Ula, Mateusz i ja. Zdecydowaliśmy wówczas, że postraszymy się jeszcze odrobinę i zagramy w Geistertreppe. W związku z tym, że na Gamesfanatic została niedawno opublikowana dobra recenzja tego tytułu, zainteresowanych szczegółami zachęcam do lektury wspomnianego tekstu.

Mimo, iż Geistertreppe jest grą zdecydowanie dla mniejszych dzieci, bardzo dobrze sprawdza się w gronie starszych zawodników, jednak jedynie w przypadku kiedy w rozgrywce bierze duża liczba uczestników (z dodatkiem może ich być maksymalnie 6, co jest moim zdaniem najlepszym składem). W związku z tym, że pozycja ta jest skierowana dla młodszego odbiorcy, starszaki (znaczy tacy jak ja) mogą się przy niej odrobinę nudzić - wystarczy jednak zwiększyć do maksimum liczbę rywali, dodać flaszkę blokującą ruch ducha i już zabawa nabiera zupełnie innego wymiaru. Hardcore'owcy mogą jeszcze zagrać w wariancie dla starszych dzieci (z wymianą znacznika koloru gracza), ale dla mnie taka konfiguracja jest już za trudna ;o).

W związku z tym, że graliśmy w zaledwie 3 osoby, emocji nie było tak wiele jak i pomyłek w kolorach duchów (tylko mnie się porąbało gdzie co jest). Utwierdziłem się wówczas w przekonaniu, że w Geistertreppe należy grać w maksymalnym składzie, albo z dzieciakami w docelowy wieku - dla trójki dorosławych graczy jest zbyt łatwo.


Corx
Następnie Mateusz zaproponował coś, co pewnie niektórzy nie nazwali by grą. Jednak twór ten ma swój wpis na BGG, więc liczy się do zestawienia (a jak!). 

Corx, bo to o nim mowa jest zręcznościową grą do piwa (na potwierdzenie niech wystarczy, że mój egzemplarz to wydanie promocyjne japońskiego piwa Kirin). W plastikowym pudełeczku mamy dwa ścięte korkowe stożki z różnokolorowymi podstawami. Zabawa polega na tym, że upuszczamy korki, które po odbiciu się od powierzchni mają docelowo stanąć pionowo - jak staną na czarnej (szerszej) podstawie zapewniają po 1 punkcie, na węższej - 2 punkty. Przy akompaniamencie stukających korków gramy, aż ktoś zdobędzie 21 punktów. Po zakończonej rozgrywce szybko chowamy grę do pudełka, ponieważ bardziej niż pewne jest to, że stukot korków zirytował co najmniej jedną osobę w naszej okolicy.

Corx jest grą głupią, śmieszną, losową, ale przyjemną. To jeden z tych tworów, które można nosić jako ciekawostkę, coś do zabicia nudy. Można też posłużyć się nim do wyłonienia gracza rozpoczynającego w innej grze, ponieważ pojedyncza "partia" zajmuje może jakieś 5 minut.

Jeśli wierzyć informacji znalezionymi w sieci, nowy zestaw do "korków" kosztować ma około 7 funtów, czyli około 35 złociszy - rozbój w biały dzień! Za tę cenę na pewno bym nie kupił tego tytułu. Jednak kilka lat temu można było Corxa kupić na Allegro za bodaj 3,00 - 4,00 zł, co skłoniło mnie do zakupu tej "gry". Jednak zamówiłem wówczas kilka egzemplarzy, aby stosunek ceny produktu i wysyłki wyglądał trochę lepiej - nadmiarowe egzemplarze rozdałem i nawet nie wiem jak dalej potoczył się ich los.

Mój Corx przynajmniej raz na dwa miesiące stuka w stół, jednak szybko muszę go chować gdy moja luba rzuca mi spojrzenie w stylu "i znowu się tłuczesz"...


Charly
Na koniec wieczoru wybrałem słodką karciankę o karmieniu zwierzątek - Charly. W "Karola" pierwszy raz grałem mniej więcej 2 lata temu, zaraz po światowej premierze. Zauroczyły mnie wówczas słodkie rysunki, ciekawe wykonanie (plastikowa miska, do której w trakcie gry wrzuca się drewniane krople miodu zjedzone przez zwierzęta), stosunkowo dobra cena oraz przyjemne wspomnienia z prowadzonej rozgrywki testowej (którą, jeśli mnie pamięć nie myli, wygrałem). Niestety jednak, jak niemała część moich gier, pudełko z żarłoczną szynką wylądowało na półce nie doczekawszy się dziewiczej rozgrywki. Ta nastąpiła w ostatni piątek, po wielu miesiącach oczekiwania.

Jako, że wspomnienia z Charly miałem bardzo dobre, liczyłem, że będzie mnie czekało trochę lekkiego kombinowania na koniec wieczoru. Jak niestety się przekonałem, czasami ludzka pamięć płata figle i idealizuje nasze wspomnienia. Jak już w pierwszej chwili się okazało, w Charlym jest znikoma liczba decyzji do podjęcia - najpierw wymieniamy karty czyniąc to na sposób pół losowy, dopóki ktoś nie powie "dość", po czym następuje etap karmienia zwierzątek, który na szczęście daje kilka decyzji do podjęcia.

Domyślam się, że w swojej grupie docelowej Charly może sprawdzać się bardzo dobrze. Gra oferuje dzieciakom trochę emocji i niepewności, które mogą być dla nich źródłem dobrej zabawy i uśmiechu. Niestety w tym wypadku dopadło mnie to, czego zawsze staram się unikać - nieodpowiednie nastawienie do gry. Otóż siadłem do rozgrywki z przekonaniem, że będzie to jednak trochę bardziej zaawansowana gra, w której będę miał do stoczenia pewien bój. Niestety było zupełnie inaczej, co niezbyt pozytywnie wpłynęło na mój odbiór tego tytułu.

Ewidentnie tym razem pamięć spłatała mi psikusa jeśli chodzi o samą rozgrywkę. Przynajmniej nie zawiodła mnie w kwestii wyglądu gry, który nadal mnie urzeka. Ale ja tak mam chyba z większością gier o zwierzętach ;o)

3 komentarze:

  1. właśnie kupiłem corxa za 1,5 funta :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe co na to otoczenie, z Ulą na czele ;o)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dużo gier dla dzieci przerabiasz, czekam na coś w stylu Twilight Imperium ;)

    OdpowiedzUsuń