piątek, 24 lutego 2012

Odwiedziny w zapomnianych krainach

Na szczęście bieżący tydzień jest trochę luźniejszy od poprzedniego, w związku z czym wczoraj udało się z Beatą wyskoczyć do Bernatki i Grześka celem spędzenia czasu przy grach. Mimo pierwotnego planu udało się nam zagrać tylko w 2 gry, jednak już wstępnie umówiliśmy się na kolejne spotkanie, celem nadrobienia tej mini zaległości.



For Sale
Przystawką wieczoru było For Sale - mała gra karciana autorstwa Stefana Dorry, wydana pierwotnie przez Ravensburgera. Najlepiej jest chyba znana w odsłonie  przygotowanej przez nieistniejące już wydawnictwo Ueberplay. Za jej ostatnie wznowienie odpowiedzialna jest firma Eagle Games, która dokładnie skopiowała (oczywiście za stosowną zgodą) to najbardziej popularne wydanie.

For Sale to bardzo prosta i niezwykle szybka gra karciana, w której gracze najpierw licytują karty z różnymi domami (w posiadanym przeze mnie wydaniu są pośród nich igloo, zamek rodem z Disneya czy piękny wieżowiec w azjatyckim kraju), aby w drugiej fazie postarać się je sprzedać za jak najlepszą cenę. Bardzo istotne jest tutaj wyczucie a także szczęście, dzięki którym gracz, który nie kupi w pierwszym etapie najlepszych budynków nadal ma możliwość zbicia największej fortuny na handlu nieruchomościami.

Nie przesadzę chyba zbytnio twierdząc, że w For Sale nie grałem ostatni raz ze 2 lata temu. Jest to naprawdę bardzo fajna, bardzo szybka i wesoła karcianka, idealna na rozpoczęcie wieczoru. Zajmuje może kwadrans, a przy tym zapewnia całkiem solidną porcję dobrej zabawy przygotowując na coś więcej. Idealny aperitif! Niestety w dobie wielu gier i morza karcianek często zostaje zapomniana, ucieka uwadze graczy, co skutkuje jej zepchnięciem w niepamięć. Sam zapomniałem o tym, że mam ją w swoim zbiorze, a przypomniałem sobie o niej ostatnio, kiedy musiałem zrobić przemeblowanie na półce z grami - wówczas "odkryłem" m.in. właśnie For Sale - mam nadzieję, że na kolejną rozgrywkę nie będę musiał czekać kolejne 24 miesiące.


Yspahan
Drugim (i jak się później okazało, ostatnim) tytułem wieczoru był Yspahan - jedna z pierwszych gier wydawnictwa Ystari. Tytuł ten chodził już za mną od dawna, ale jakoś zawsze brakowało mu wystarczająco szczęścia, aby trafić w końcu na stół.

Kilka lat temu, zaraz po premierze gry, Yspahana można było zobaczyć na większości spotkań z grami. Tytuł ten miał w sobie coś, co sprawiało, że ludzie chcieli w niego grać. W sieci zaś można było znaleźć różne komputerowe implementacje tego tytułu (sam w jedno z nich zagrałem co najmniej sto razy zamiast pisać pracę licencjacką, która nade mną wówczas wisiała). Jednak po latach (prawie) nikt o Yspahanie nie pamięta, nie widziałem też gry na żadnym spotkaniu, nie spotkałem się z tym aby ktoś o niej szerzej wspominał - gra trochę przepadła w odmętach historii.

Tym, co wyraźnie odróżniało tę grę od innych, było wykorzystanie znacznej liczby zwykłych, tradycyjnych kości k6. W momencie premiery Yspahana na salonach brylowały gry z jak najmniejszą dozą czynnika losowego. Kości, jako symbol wielkiego wroga były ewidentnie passe. Wielu graczy było zdziwionych kiedy wydawnictwo odpowiedzialne za Caylusa (będącego dla wielu ikoną doskonałej eurogry, dla mnie zaś przykładem gry, do której mimo wielu prób się za nic nie przekonam) wypuszcza pudełko zawierające tuzin kostek. To było wręcz nie do pomyślenia - bluźnierstwo. Na stos z heretykami!

Okazało się jednak, że korzystając z tak prostych (i znienawidzonych) elementów Sebastien Pauchon stworzył bardzo przyjemną, średniej ciężkości grę. W trakcie rozgrywki wyraźnie można odczuć, tak charakterystyczny dla dobrych gier, niedobór akcji oraz poczucie zbyt małej liczbę rund, które zmuszają nas do maksymalnego kombinowania i rezygnowania z wielu rzeczy. Przy tym wszystkim nie jest to gra zmuszająca do nie wiadomo jak wielkiego móżdżenia, dzięki czemu spokojnie można ją rozegrać w trzy kwadranse.

Bardzo cieszę się, że Yspahan w końcu miał swoje pięć minut po niezwykle długiej przerwie (szkoda tylko, że musiałem zadowolić się przedostatnim miejscem...). Dobrze było wrócić do gry, przy której spędziło się tak wiele przyjemnych chwil. Przypomnieć sobie czasy, kiedy kostki były synonimem zła i straszono nimi dzieci (no, tutaj to może trochę przesadziłem (ale nie bardzo)). Teraz muszę się tylko powstrzymać od ponownego zainstalowania komputerowej przeróbki Yspahana, ponieważ nie mogę pozwolić sobie na poczynienie zaległości w obowiązkach. Chociaż, z drugiej strony 5 minut przerwy nikomu nie zawadzi ;o)


Po skończonej partii w Yspahana niestety okazało się, że część graczy opuściły witalne, przez co musieliśmy zakończyć spotkanie. Mimo, iż zagraliśmy w tylko jedną dłuższą grę, to daleki jestem od oceniania go jako bezowocne. W końcu udało mi się zagrać w 2 tytuły, które od dawna nie gościły na stole. Dzięki temu mogłem przypomnieć sobie o jakich fajnych grach zapomniałem. Właśnie to jest piękno związane z realizacją mojego noworocznego postanowienia - czasami odkrywam na nowo gry, które oczarowały mnie dawno temu, a które z różnych powodów odeszły w niepamięć. Do realizacji planu jeszcze przede mną naprawdę długa droga, dlatego spodziewam się kolejnych takich "wykopalisk".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz