niedziela, 26 lutego 2012

Fragames po raz pierwszy

Każdy, kto w ciągu tygodnia nie może narzekać na nadmiar wolnego czasu, z utęsknieniem wygląda upragnionego weekendu. Tak było ostatnio i w moim przypadku - z niecierpliwością wyglądałem piątku, kiedy to mieli do nas zawitać, tak dobrze wam znani, Ula i Mateusz. Zgodnie z pierwotnym założeniem mieliśmy (a jakże) grać w to i owo w czteroosobowym składzie, jednak Bett stwierdziła, że dziś nie jest jej dzień i o ile może spędzić z nami czas, to na granie nie ma po prostu nastroju.

Dzięki jej decyzji przyszło nam zagrać w kilka gier, w które pewnie Beata za nic nie zagrałaby z nami - takich bardziej szalonych i zakręconych. Tytuły, które ja lubię za lekki charakter, ale które nie wszystkim odpowiadają.


A la Carte
Najpierw postanowiliśmy pobawić się w gotowanie i wyciągnęliśmy A la Carte. Kiedy otworzycie to niemałe pudełko, waszym oczom ukaże się zestaw, który postronna osoba mogłaby określić mianem "Małej kuchni dla przedszkolaków". W środku mamy kartonowe kuchenki, metalowe patelnie, 4 pojemniczki z kryształkami-przyprawami, żetony z potrawami, karton symbolizujący kosz na śmieci, zlew oraz tace na kawę. Przyniesienie tej gry na spotkanie "wielce poważnych panów i pań, grających w same poważne gry" mogłoby spotkać się w najlepszym przypadku z wyraźną pogardą - na szczęście nikt z nas do takiego grona nie należy.

W A la Carte każdy gracz wciela się w rolę kucharza, który musi przygotowywać różne potrawy (o niezwykle zabawnych połączeniach nazw z rysunkami). Musi przy tym uważać, aby ich nie przypalić ani nie przesolić. W trakcie rozgrywki dominuje silny element zręcznościowy (w postaci dosypywania przypraw, czy podrzucania naleśników) oraz pewien czynnik losowy (wzrost temperatury jest dyktowany przez kostkę).

W każdej recenzji A la Carte, którą czytałem, oglądałem czy słuchałem, spotykałem się z opinią, którą sam podzielam -  bez obecnego wykonania gra ta nie byłaby nawet w 1/3 tak interesująca. Doskonałej jakości elementy w połączeniu z fajnym pomysłem sprawiają, że przy stole każdy z nas zamienia się w szczurka z Disnejowskiego "Ratatouille" i bryluje w kuchni przygotowując różne wyszukane potrawy (np. "śniadanie a'la Fidel" - czarna kawa i cygaro). Jak większość facetów, jestem strasznym gadżeciażem, a do tego dużym dzieckiem, dlatego A la Carte może czuć się bezpiecznie w mojej kolekcji. Dzięki swojej prezencji sprawia wiele radości i śmiechu, do tego te zabawki! Gdyby tylko nie ten "dziewczyński" temat...

Nasza partia zakończyła się trochę stereotypowo - Ula pokazała Mateuszowi i mnie, że kucharze z nas żadni i nie nadajemy się, aby stawać z nią w kuchenne szranki. Jeśli o mnie chodzi, pokryło się to z rzeczywistością - choć mam kilka potraw, które wychodzą mi całkiem nieźle, to w kuchni najlepiej mi wychodzi sprzątanie i mycie naczyń ;o)


Dzielny poszukiwacz i budowniczy Meff
Dschungel-Schatz
Po kuchennych bojach Ula zaproponowała Dschungel-Schatz, który zainteresował ją chyba ze względu na okładkę. Nie do końca świadoma wybrała pierwszą tego wieczora grę Roberto Fragi, który do końca naszych rozgrywek zapewniał nam radość, emocje, śmiechu ale i masę stresu.

Skarb Dżungli to w założeniu gra dla dzieci w wieku od 6 lat, która ma poprzez zabawę rozwijać u dzieci koordynację wzrokowo-ruchową oraz pamięć. Rozgrywka polega na tym, że w ramach czasu uczestnik losuje z woreczka kamień, który informuje ile zadań musi wykonać - od 0 do 2. W zależności od wyniku losowania z talii odkrywa się karty wskazujące tymczasowe wyzwania. Pośród nich są takie jak podrzucenie kamienia na około 20-30 cm do góry i ponowne złapanie go, zbudowanie przedstawionej budowli przy pomocy drewnianych belek, odkrycie żetonu przedstawiającego zwierzę lub przedmiot, złapanie pionka podróżnika (to jedyne zadanie, które wykonują wszyscy) czy ułożenie na karcie określonej kombinacji kamyczków, które trzeba wygrzebać z woreczka.

Jak widać jest to tytuł wybitnie dziecięcy, jednak ze względu na presję czasu (jeśli się przekroczy czas, to traci się wszystko co zostało zdobyte w trakcie tej tury) nawet gracze mający na swoich karkach o wiele więcej niż 6 wiosen, potrafili się przy tym bawić bez udawania. Co prawda zadania były dla nas zdecydowanie za proste, jednak nieuczciwe byłoby wymaganie od gry dla sześciolatków, aby była trudna dla osób znacząco starszych. Co prawda raz zdarzyło się, że podrzucony kamyczek pofrunął przez pół pokoju i spędziliśmy kilka minut na wspólne poszukiwania, ale to tylko wypadek przy pracy ;o)

Time is Money
Pozostając w szalonym i trochę stresującym klimacie zaproponowałem Time is Money - kolejną grę współautorstwa Roberto Fragi. Osoby zainteresowane dokładniejszym opisem gry zachęcam do przeczytania recenzji, którą popełniłem prawie pięć lat temu. Nadal podtrzymuję opinie w niej zawarte i nadal doskonale się przy niej bawię!




Trötofant
Pozostając w zwariowanych klimatach postanowiłem pójść na całość i zaproponowałem Trötofant, czyli "grę w słoniki". Jak Beata zobaczyła co niosę w rękach to było widać w jej oczach ulgę, gdy okazało się, że wykręciła się od grania w ten tytuł. Jednak niektórzy ze współgraczy nie byli jednak świadomi tego co ich czeka...

W związku z tym, że Beata postanowiła nakręcić filmik wideo z jedną z naszych rozgrywek, zamiast opisywać przebieg gry po prostu pokażę wam jak to wszystko wygląda:





Sami powiedzcie sobie co o tym sądzicie ;o) Tak g'woli ścisłości - na pudełku wiek graczy jest oznaczony jako 5+.

Słowem komentarza - na niektórych gałązkach są widoczne myszki. Jak wszyscy wiemy, słonie boją się myszek, dlatego podrzucają je na plansze rywali, gdyż każda gałąź z myszą odejmuje punkty.


Szukajcie, a znajdziecie
San Roberto
Skoro już nasz wieczór został zdominowany przez gry z gatunku Fragames, jako kolejna została wskazana mała karcianka San Roberto (w wersji niemieckiej Gib Vollgas). W trakcie gry odkrywamy 4 karty z wariantu prostego lub trudnego. Karty przedstawiają pokręcone ścieżki łączące pary kolorowych wyścigówek w 6 kolorach. Następnie rzucamy kostką, która wskazuje kolor pierwszej rajdówki, od której rozpoczynamy nasze poszukiwania. Następnie odnajdujemy drugą, która jest w parze z pierwszą, ten drugi kolor przenosimy na drugą kartę, odnajdujemy parę, potem na trzeciej karcie i w ten sposób ustalamy finalny kolor - tej barwy drewniany samochodzik musimy złapać, aby zdobyć punkt. Wygrywa gracz, który zdobędzie trzy punkty.

Zapewne części z was zasady te wydadzą się podobne do Santy Anno, pewnej gry o piratach (którą też mam zamiar zagrać w ramach realizacji planu). Taka tez jest prawda - jest to uproszczona wersja popularnego tytułu, nakierowana przede wszystkim na dzieci - w tym wypadku od 5 lat.

Z tą gra wiąże się pewna upiorna anegdota. Kiedy gra trafiła do sklepów we Francji, jeden ze znajomych autora doszedł do mylnego wniosku, że tytuł gry miał być uhonorowaniem zmarłego autora i zadzwonił do jego rodziny z kondolencjami. Wyobraźcie sobie jak poczuła się rodzina słysząc o tym fakcie, a kiedy Roberto cały i zdrów był pośród nich.

Cztery z pięciu tytułów zamieszczonych w tym wpisie łączy osoba autora - Roberto Fragi. Na razie nie zdarzało mi się pisać na moim blogu szczegółów dotyczących autorów, jednak w tym wypadku nie mógłbym zrobić inaczej. Przede wszystkim dlatego, że Roberto to mój bardzo dobry znajomy, prawdziwy dusza-człowiek, a przy tym jego gry są inne od wszystkich.

Najlepiej Roberto opisują słowa, które Bruno Faidutti opublikował na swojej stronie www:
Roberto Fraga to Doktor Gadżet świata gier planszowych. W jego głowie rodzi się 15 pomysłów na grę w ciągu każdej sekundy, z czego większość z nich zdaje się być absurdalnymi pomysłami lub grami niemożliwymi do wykonania ze względów technicznych.
Roberto i ja podczas wspólnych wakacji
Mimo upływu lat, to zdanie nadal pozostaje w mocy - kiedy w ręce Roberto wpadną jakieś szalone elementy, zastanawia się, jak można je wykorzystać w grze. Dlatego na swoim koncie ma gry z piszczałkami, mini dyktafonami, gry ze ścieżką dźwiękową.... Autor ten nie ma na swoim koncie żadnej gry dla "poważnych graczy" - jednak jego dziecięce gry dostarczają małym miłośnikom gier tego co najważniejsze - dobrej zabawy, pozytywnych emocji i masy śmiechu. Często przy tym dbają o rozwój dzieci, co też nie pozostaje bez znaczenia.

Roberto, wraz ze swoją żoną Florence i grupą znajomych, organizuje we Francji specjalne spotkanie z grami, które znacznie różni się od innych spotkań graczy. W trakcie tego magicznego weekendu bierze się udział w wielu mini grach, zabawach, także grze miejskiej połączonej z takimi atrakcjami jak kręcenie konkursowego wideo czy gonitwy w labiryncie kukurydzy (takie atrakcje były w trakcie edycji, na której udało mi się gościć). Nawet posiłkom towarzyszą mini-quizy i zgadywanki, a w trakcie wieczornego spotkania może się okazać, że pod swoimi kubkami każdy ma ukrytą jakąś wskazówkę, informację lub coś zupełnie innego.

Obecnie Roberto, poza projektowaniem nowych gier i znajdywaniem dla nich wydawców, wspiera także debiutantów, którym pomaga przebić się na rynku gier - przez ostatnie lata nawiązał naprawdę wiele kontaktów, które ułatwiają mu to zadanie.

Gracze z Polski mogą go znać dzięki takim pozycjom jak Kajko i Kokosz: Wyprawa Śmiałków, czy Detektyw Kroko. O tych jednak nie będę na razie pisał więcej, ponieważ mam nadzieję zagrać w nie podczas jednego z kolejnych wieczorów z Fragames.

Oficjalna strona Roberto (nie aktualizowana od dawna, ale nadal stanowiąca dobre źródło informacji o jego grach)

Po serii szalonych rozgrywek postanowiliśmy trochę jednak wytężyć nasze mózgownice, dlatego ostatnią grą wieczoru było Eminent Domain. Tytuł ten jednak nie wlicza się do realizacji planów, ponieważ trafił do mojej kolekcji w tym roku, dlatego nie będę (na razie?) go opisywał.

2 komentarze:

  1. Jednak filmik został opublikowany :)
    Przepraszam za palucha (brak doświadczenia w kręceniu filmików) i trzęsący sie obraz (to ze śmiechu)

    OdpowiedzUsuń