Skończywszy do piątku wszelkie zaplanowane zadania i projekty postanowiliśmy wspólnie z Beatą udać się na weekend na działkę poza Kraków, aby spędzić trochę czasu z dala od zgiełku miasta i jego dość ciężkiej atmosfery. Pakując się na wyjazd postanowiłem wziąć kilka gier, mając przy tym na uwadze trzy kluczowe aspekty - po pierwsze, gry musiały nadawać się do rozgrywek dwuosobowych (atrybut raczej nietrudny do spełnienia); po drugie, musiały być to gry, w które można było zagrać w ogrodzie - pozbawione wielu drobnych elementów, części, które może zwiać wiatr (miałem tutaj na myśli przede wszystkim karty); po trzecie, nie mogły być to gry duże, ponieważ zależało nam na czymś lekkim i kompaktowym (w kwestii rozmiarów, niekoniecznie w odniesieniu do lekkości rozgrywki).
Jak się na miejscu później okazało, drugi atrybut był trochę na wyrost, ponieważ spokojnie udało nam się zagrać na polu w Magic: the Gathering, mimo stale powiewającego wiaterku. Ale i tak udało mi się zabrać kilka gier spełniających wszystkie kryteria, dzięki czemu teraz mam co opisywać :o).
Babylone
Pierwszym tytułem, który przyszedł mi do głowy po ustaleniu kryteriów była malutka puszka z Cocktailgames, numer 1 w serii Jeu du Poche - czyli Babylone. Twórcą tego tytułu jest Bruno Faidutti, który raczej nie kojarzy mi się z grami logicznymi, a właśnie tego gatunku przedstawicielem jest opisywany tytuł.
Babylone to tytuł dosłownie na "tsy minuty" - pięć to za wiele. Zasady gry polegają na tym, że rozkładamy na stole tabliczki w kilku kolorach. W swoim ruchu gracz musi poruszyć jeden stos (stos to jedna lub więcej tabliczek), zgodnie z jedną z dwóch zasad:
- stos w kolorze A, może być ułożony na innym stosie w kolorze A, niezależnie od jego wysokości (kolor stosu wyznacza płytka leżąca na jego szczycie)
- stos wysokości B można położyć na innym stosie wysokości B, niezależnie od kolorów obu stosów
Grę przegrywa gracz, który nie jest w stanie wykonać legalnego ruchu.
Miłośnicy gier logicznych zauważą od razu, że Babylone to tak naprawdę gra w przeliczanie ruchów - wygra ten, kto będzie w stanie dalej przeliczyć i wmanipuluje nieświadomego przeciwnika.
Gra nie jest może mega wielkim odkryciem (Beacie się chyba też niespecjalnie spodobała), ale kilka lat temu, podczas pierwszego kontaktu mocno mnie urzekła - był to jeden z kilku tytułów, które sprawiły, że postanowiłem zebrać całą serię Jeu du Poche.
Stało się to za sprawą idei, która przyświeca serii - w niewielkim, naprawdę kieszonkowym pudełku zmieścić grę, w którą można zagrać szybko i przyjemnie, prawie wszędzie, z prawie wszystkimi. Co prawda niemała część jest tylko po francusku, a znajomość tego języka ogranicza się do zasobu słownictwa wybiegającego niewiele dalej niż "merci" i "adieu", ale mimo to z uporem maniaka zbieram kolejne metalowe puszeczki z Cocktailgames. Są dla mnie jak Pokemony, którym przyświeca hasło "zbierz je wszystkie!"
Ciekawostka - gra doczekała się także specjalnego wydania, w którym tabliczki zostały wykonane z... czekolady. Nie miałem z nią styczności, ale może to i lepiej, ponieważ znając moje łakomstwo to pewnie bym Wam teraz pisał o tym w jakich smakach były czekoladki i o tym, że już w nią nie dam rady zagrać ;o).
Monopoly Express
Doskonałym spełnieniem założonych kryteriów gier ogrodowych są gry kościane, których mocnym atutem jest ograniczony zestaw elementów, które trudniej jest zgubić (choć wiadomo jak jest z nami - jak w dowcipie o Polaku i dwóch metalowych kulkach). Jednak tym razem udało się nam nic nie zgubić i wszystkie gry są nadal kompletne.
Wracając jednak na właściwe tory, wróćmy do krótkiego opisu kolejnej gry, w którą przyszło zagrać w minioną niedzielę - Monopoly Express. Widząc tę nazwę pewnie wielu zacznie rwać sobie włosy z głowy. Monopoly?! Tak, ale nie normalne, a szybkie kościane.
O ile sam fanem klasycznej gry w sprzedawanie i kupowanie nie jestem (choć rozumiem ludzi, którym może się ona podobać mimo wszystkich swoich wad), za Monopoly Express chodziłem jakiś czas, aż w końcu udało mi się ją dorwać na wyprzedaży w jednym z sieciowych sklepów. Wszystkiemu winna była prosta gierka flashowa, będąca komputerową adaptacją owej gry. Kiedy kilka lat temu nie miałem specjalni nic ciekawego do roboty potrafiłem przy niej spędzić i po kilkadziesiąt minut, rozgrywając kolejne potyczki z wirtualnym przeciwnikiem. Po tych licznych rozgrywkach Monopoly Express tak mi się spodobało, że zapałałem chęcią posiadania własnego egzemplarza. Jak często w takich sytuacjach bywa, po za kupie gra wylądowała na półce i nie była niepokojona rozgrywką przez następne kilka lat.
Niestety wspomniana gra przeglądarkowa jest już niedostępna, dlatego nie mogę Was zachęcić do jej wypróbowania. Na pocieszenie warto opisać kilka słów o grze - otóż jej celem jest (jak w klasycznym Monopoly) zgromadzenie jak największej ilości pieniędzy (też odkrycie), która tutaj jest narzucana z góry.
Tura gracza polega na tym, że rzuca on kostkami, na których przedstawione są kolorowe własności, obiekty użyteczności publicznej (dworce, wodociągi) oraz symbole "Idź do więzienia". Po rzucie gracz odkłada ana planszę wszystkie wyniki "Idź do więzienia" (te musi) oraz wszelkie własności, które chce zatrzymać. Następnie decyduje czy kończy ruch, czy rzuca dalej, mając nadzieję na kolejne własności oraz ryzykując utratą wszystkiego co zdobył (3 wyniki "Idź do więzienia" i po sprawie). Jak w klasycznym monopolu, własności zyskują znacząco na wartości jeśli ma się całą dzielnicę (komplet w kolorze), tak więc gracz powinien mieć nadzieję wyrzucać określone kolory. W związku z tym, że są one przedstawione na kościach, czasem lepiej poświęcić chwilę aby zobaczyć jakie ścianki znajdują się na odkładanej właśnie kostce, aby uniknąć przykrego zawodu wynikającego z kolejnym nieudanym kompletowaniem dzielnicy. Do tego dochodzą zasady budowy domków i hotelu, ale nie wnikajmy w szczegóły.
Czy fajne? Na pewno jako leciutka gra na działkę sprawuje się całkiem dobrze :o)
Extra!
Kolejną grą kościaną, którą zabrałem ze sobą na wyjazd było Extra!, za stworzeniem którego stoi Sid Sackson. To właśnie osoba twórcy sprawiła, że zapałałem gorącą chęcią posiadania tego tytułu zaraz po premierze nowego wydania. Wzmocnieniu tej chęci winne jest także opakowanie, będące miniaturową i składaną (!) wieżą do kości.
Poza tym w pudełku znajdziemy bloczek do zapisywania wyników, ołówki oraz 5 kości (i oczywiście instrukcje, w tym polską). Jak więc widać grę można swobodnie "zrobić" samodzielnie wyjmując kostki z innych gier. Zresztą gra została opisana przez samego autora w książce "A Gamut of Games" ze wskazówkami jak ją zrobić, dlatego w tym wypadku nie ma nawet mowy o "piraceniu".
Gra polega na tym, że jeden gracz rzuca pięcioma kostkami, a wszyscy muszą zanotować uzyskane wyniki w sposób, na jaki się zdecydują. Z 5 wyrzuconych kości gracze muszą utworzyć dwie pary, które wpisują do tabeli. Za każdy rozpoczęty rząd mamy na dzień dobry -200 punktow ujemnych, dopiero jak w trakcie rozgrywki zaznaczymy w nim kilka kratek to wyjdziemy na zero. Żeby wyjść na plus trzeba się jeszcze bardziej pomęczyć z rzędem.
Piąta kość jest zapisywana w osobnej części jako Extra liczba - takich liczb gracze będą mieć 3 w trakcie gry. Jeśli w jakimkolwiek kolejnym rzucie wypadnie extra liczba gracza, ten musi ją oznaczyć - czy tego chce, czy nie, a co gorsza, nie może jej wykorzystać do tworzenia par. Gra kończy się dla gracza kiedy zakończy jeden rząd extra liczby. Na koniec gry wygrywa gracz z największą liczbą punktów.
Extra! okazało się być grą wyjazdu - łącznie zagraliśmy w nią 6 razy. Wszystko przez to, że gra bardzo mocno weszła nam na ambicje i postanowiliśmy ją "pokonać". Wszystko przez to, że pierwsza partia zakończyła się mega wynikami na minus (ja miałem ponad -1000, Beata pól mniej). Widząc takie rezultaty chcieliśmy sprawdzić czy w tej grze da się w ogóle uzyskać wyniki dodatnie - dlatego graliśmy dalej. Z każdą kolejną grą było coraz lepiej i w końcu wyszliśmy na "+" czując niemałą dumę (ale rewelacji też nie było, a przy tym wspólnie analizowaliśmy jak zapisać to co wypadło).
Jeśli tak jak ja, nie lubicie samoróbek, to możecie kupić sobie Extra!, gdyż moim zdaniem jest to bardzo fajna gra oparta na zwykłych kościach - wymaga kombinowania, ryzykowania i szczęścia. Natomiast, jeśli Wam nie przeszkadzają samoróbki to znajdźcie w sieci zasady i zagrajcie. Może Was skusi to do zakupu wyczesanej wersji z wieżą :o)
To wszystkie gry, w które graliśmy na działce (poza nimi był jeszcze wspomniany we wstępie Magic: The Gathering). Planowaliśmy zagrać w jeszcze inne gry, ale zbierające się chmury nas skutecznie wygoniły, a działkę opuszczaliśmy już w pierwszych kropach deszczu.
Jednak myli się ten, kto uważa, że na tym koniec! W domu byliśmy bardzo wcześnie, bo przed 17 i Bett poinformowała, że ma jeszcze w ochotę coś zagrać. Jej wybór tym razem padł na...
Filary Ziemi
O Filarach Ziemi było kilka lat temu głośno m.in. za sprawą fenomenalnej grafiki, za stworzeniem której stał Michael Menzel. Obecnie nazwisko tego ilustratora zna już wielu graczy i nikt już nie pieje z zachwytu na część jego twórczości.
Jednak te kilka lat temu było to coś niezwykłego - plansza jakby żyła. Ba, była praktycznie obrazem z zaznaczonymi polami. Ja w swoim pokoju miałem nawet powieszoną na ścianie jako ozdobę!
Sama gra też pomimo upływu lat bardzo dobrze się broni i nadal pozostaje bardzo silnym tytułem w sektorze gier "trochę więcej niż familijne, ale do zagrania w 2h". Od początku byłem dużym miłośnikiem tego tytułu i do dziś moje uczucia się specjalnie nie zmieniły względem niego. Pamiętam nawet jak raz graliśmy w niego w noc sylwestrową, rozpoczynając rozgrywkę o 2 w nocy - mieliśmy tylko niemiecką wersję. Grająca czwórka bawiła się dobrze, tylko reszta towarzystwa już mruczała, że możnaby iśc spać - mięczaki ;o).
Na potwierdzenie tego jak dobra jest to gra powiem Wam, że mamy w domu 2 egzemplarze - jeden mój, jeden Beaty. Taka sytuacja jest wynikiem tego, że każde z nas wcześniej miało swoje biblioteczki gier, a teraz mamy kilka powtórek. jest ich naprawdę niewiele i są to zawsze tytuły bardzo, ale to bardzo dobre.
Chociaż gra jest przeznaczona dla 2-4 graczy, to zdecydowanie wolę grać w więcej niż dwie osoby, zwłaszcza w cztery - wtedy jest o wiele ciaśniej na planszy, co akurat w mojej opinii wpływa na plus.
Tym razem Beata powiedziała jednak, żebym nie wydziwiał i zagraliśmy we dwójkę. Skłamałbym mówiąc, że było źle - nadal grało się bardzo przyjemnie. jednak częściej staliśmy przed wyborem "co wziąć, bo mam tyle opcji, a tak mało budowniczych", a nie "co zająć zanim ktoś mi to sprzątnie sprzed nosa".
Jednak te kilka lat temu było to coś niezwykłego - plansza jakby żyła. Ba, była praktycznie obrazem z zaznaczonymi polami. Ja w swoim pokoju miałem nawet powieszoną na ścianie jako ozdobę!
Sama gra też pomimo upływu lat bardzo dobrze się broni i nadal pozostaje bardzo silnym tytułem w sektorze gier "trochę więcej niż familijne, ale do zagrania w 2h". Od początku byłem dużym miłośnikiem tego tytułu i do dziś moje uczucia się specjalnie nie zmieniły względem niego. Pamiętam nawet jak raz graliśmy w niego w noc sylwestrową, rozpoczynając rozgrywkę o 2 w nocy - mieliśmy tylko niemiecką wersję. Grająca czwórka bawiła się dobrze, tylko reszta towarzystwa już mruczała, że możnaby iśc spać - mięczaki ;o).
Na potwierdzenie tego jak dobra jest to gra powiem Wam, że mamy w domu 2 egzemplarze - jeden mój, jeden Beaty. Taka sytuacja jest wynikiem tego, że każde z nas wcześniej miało swoje biblioteczki gier, a teraz mamy kilka powtórek. jest ich naprawdę niewiele i są to zawsze tytuły bardzo, ale to bardzo dobre.
Chociaż gra jest przeznaczona dla 2-4 graczy, to zdecydowanie wolę grać w więcej niż dwie osoby, zwłaszcza w cztery - wtedy jest o wiele ciaśniej na planszy, co akurat w mojej opinii wpływa na plus.
Tym razem Beata powiedziała jednak, żebym nie wydziwiał i zagraliśmy we dwójkę. Skłamałbym mówiąc, że było źle - nadal grało się bardzo przyjemnie. jednak częściej staliśmy przed wyborem "co wziąć, bo mam tyle opcji, a tak mało budowniczych", a nie "co zająć zanim ktoś mi to sprzątnie sprzed nosa".
Na koniec coś z zupełnie innej beczki - zdjęcie jednego z "waranów z Komodo", które nas odwiedziły w trakcie działkowego grania:
Ten osobnik wyraźnie czekał na zdjęcie. Nie bał się jak zbliżyłem się na 15cm z aparatem. Dopiero po pstryknięciu fotki spokojnie powędrował dalej. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz