Jak już można było zauważyć w kilku moich poprzednich wpisach, nasze spotkania na ogół okazują się mieć pewną myśl przewodnią. Niestety (albo stety, sam już nie wiem) mało kiedy jest ona zgodna z tym co sobie zakładam jeszcze zanim przybędą znajomi. Przyjemność z tego jest na ogół nie mniejsza, więc z jednej strony nie powinienem narzekać. Jednak z drugiej w końcu chciałbym odpalić zapowiadany od dawna wieczór piracki czy wieczór Wysokiego napięcia...
Ostatnio takim tematem przewodnim była nagroda Spiel des Jahres. 3 z 4 rozegranych gier zdobyły ten tytuł, a czwarta jest nową wariacją gry, która otrzymała to istotne wyróżnienie. Wychodzi więc na to, że mieliśmy wieczór bardzo dobrych gier. Czy aby na pewno? Zapraszam do lektury!
Osadnicy z Catanu - Szybka gra karciana (Osadnicy z Catanu - Spiel des Jahres 1995)
Na pierwszy ogień poszła nowa, karciana odsłona jednej z najpopularniejszych gier familijnych, czyli Osadnicy z Catanu - szybka gra karciana. W przeciwieństwie do dostępnej wcześniej (nie-szybkiej) gry karcianej, odsłona ta jest przeznaczona dla 2-4 graczy (5-6 jeśli posiada się dwa zestawy), zajmuje o niebo mniej miejsca i jest naprawdę szybka (20-30 minut).
W małym, poręcznym pudełku wielkości Fasolek Klausowi Teuberowi udało się zawrzeć wiele odczuć, które towarzyszą rozgrywkom w tradycyjną wersję Osadników z Catanu. Mimo, iż szybka gra karciana jest pozbawiona handlu (mamy raczej wymiany kart - z pulą, talią lub podkradanie rywalom), to moim zdaniem wersja ta jest bardzo udaną wariacją na klasyczny temat. Sama rozgrywka jest błyskawiczna, nie ma zbędnych przestojów - w sam raz na przystawkę, której rolę spełniła w trakcie naszego spotkania.
Dla wielu osób bardzo ważną cechą może być to, że tytuł ten całkiem dobrze się sprawdza już w gronie dwuosobowym. U jednej ze znajomych par OzC-Szybka gra karciana cieszy się taką samą popularnością jak kiedyś Zaginione miasta - potrafią w nią grać raz po raz, przez kilka godzin cięgiem. Czyżby wyłaniał się nowy książę, który zdetronizuje dotychczasowego króla? Pewnie nie, ale obecny hegemon nie może przejść obojętnie wobec tego rywala.
Niagara (Spiel des Jahres 2005)
Po skończonej partii w OzC SGK Ula wyruszyła wybierać kolejną grę. Tym razem jej wzrok natrafił na Niagarę od wydawnictwa Zoch Spiele. Tytuł ten jest wart odnotowania także dlatego, że to właśnie Niagarą wydawnictwo Egmont Polska zadebiutowało na rynku planszówek.
W grze każdy z graczy wciela się w rolę poszukiwacza skarbów, który wsiada do swoich kajaków i wiosłuje przez rwące odmęty rzeki Niagara starając się zebrać wartościowe kryształy ulokowane przy brzegach rzeki. Jak każdy wie, Niagara ma w pewnym miejscu taki sławny mały uskok - zwany wodospadem, przed którym to gracze powinni się ustrzec jeśli nie chcą stracić zdobytego skarbu i kajaków.
Doskonale pamiętam okres kiedy kupiłem Niagarę - było to podczas mojego pierwszego pobytu na targach w Essen. Wędrowałem wówczas po wielkich halach wypełnionych grami (ale nie tylko), oczarowany wszystkimi kolorowymi pudełkami, które wyglądały na mnie z każdej strony. To było jak sen o wizycie w raju. Jedyną bolączką był tylko ograniczony zasób finansów zmuszający do zwiedzenia wszystkich hal, wynotowania cen i ostatecznego podjęcia decyzji co kupić (i gdzie taniej) - z metody tej korzystam zresztą do dziś.
Od początku wiedziałem, że wśród pudełek, które wrócą ze mną do Polski będzie właśnie Niagara. Po pierwsze miało na to wpływ samo przyznane jej wyróżnienie. Po drugie, po chwilowej zabawie gra oczarowywała wyglądem - piękna plansza z ruchomą (!) rzeką, kolorowe kryształki, piękne grafiki - po prostu nie mogłem się oprzeć.
A jak prezentuje się sama rozgrywka, zwłaszcza po latach? Jako gra familijna, Niagara nie straciła niczego ze swojego uroku, nadal cieszy oko wykonaniem (z ruchomą rzeką na czele), podczas gry dostarcza emocji (spadnie, czy nie spadnie?), a to jest najważniejsze. Jednak mimo tych zalet nie lądowała na stole już od dawna, ponieważ przegrywa w swojej kategorii z nowszymi tytułami. Mimo to, może czuć się bezpiecznie na moim regale, gdyż za sam swój wygląd ma tam zarezerwowane miejsce.
Warto także dodać, że w Niemczech został do gry wydany dodatek "Duch rzeki Niagara" składający się z kilku różnorodnych modułów. Jednym z nich jest... drewniana figurka bobra!
Qwirkle (Spiel des Jahres 2011)
Skoro nasze spotkanie zaczęło zmieniać się w "Wieczór ze Spiel des Jahres", postanowiliśmy, że kolejną grą będzie ostatni zdobywca tego wyróżnienia, czyli Qwirkle.
Niedawno tytuł ten doczekał się także polskiego wydania, za które odpowiedzialna jest ekipa z G3. Ja jednak jestem szczęśliwym posiadaczem tego tytułu od kilku lat, gdyż niewiele po jego premierze uruchomiłem kontakty, aby sprowadzić tę grę z USA.
Samą rozgrywkę najlepiej można podsumować jako "Scrabble dla analfabetów" - zasady wykładania płytek są podobne do klasycznej gry słownej, jednak w tym wypadku mamy do czynienia z kolorowymi kształtami, a nie literami. Dla mnie właśnie to jest jedna z największych zalet gry - w Scrabble grałem zaledwie kilka razy w życiu i nigdy za nimi specjalnie nie przepadałem. Wynika to z prostego faktu, że mało kiedy byłem w stanie złożyć jakieś sensowne wyrazy z tego co było na planszy i mojej podstawce. Do tego przeciwnicy wykładali mi na stół jakieś "ęsi", które okazuje się być dozwolonym słowem w języku polskim. W Qwirkle wszystkie te problemy znikają i można cieszyć się samą rozgrywką.
Po premierze polskiego wydania w sieci pojawiło się kilka recenzji Qwirkle, pośród których przeważa opinia, że tytuł ten nie zasługiwał na Spiel des Jahres. Ba! Znalazły się także osoby twierdzące, że Qwirkle jest tylko durną losową gierką, beznadziejnym samograjem, który nie sprawia żadnej przyjemności. Z żadną z tych opinii się nie zgadzam. Jak tylko w zeszłym roku została ogłoszona lista nominowanych gier, czułem, że Qwirkle ma bardzo duże szanse na zwycięstwo. Dlaczego? Po pierwsze gra ma bardzo łatwe do przyswojenia zasady (testowane na osobach w różnym wieku), jest prześliczna, wykorzystuje znane mechanizmy, jednak robi to w sposób, który sprawia o wiele mniejszą frustrację niż klasyczne Scrabble. A co najważniejsze - rozgrywka sprawia naprawdę DUŻĄ przyjemność.
Qwirkle pokazałem przez ostatnie kilka lat naprawdę wielu osobom i nie kojarzę nikogo, kto by powiedział, że gra mu się nie spodobała. Mój egzemplarz odwiedził też kilka miast w Polsce, gdy pożyczałem go znajomym chcącym zaprezentować go w swoim gronie i wszędzie gra chwytała. Wiem także, że w Polsce grę próbowała wydać wcześniej co najmniej jedna firma, ale nie udało się to ze względu na zbyt duże ówczesne wymagania oryginalnego wydawcy gry.
Moim zdaniem Qwirkle jest naprawdę bardzo dobrą grą, którą z czystym sumieniem mogę polecić każdemu, kto szuka ciekawej gry na wakacje (drewniane elementy w płóciennym woreczku można ze sobą zabrać praktycznie wszędzie). Jedyną jej wadą jest brak toru punktacji - innych wad nie stwierdzono. Także jeśli zniechęciliście się do Qwirkle po lekturze innych recenzji, to mimo wszystko radzę abyście sami wypróbowali grę - całkiem prawdopodobnie może okazać się, że wam się spodoba.
Jako ciekawostkę warto dodać, że w tym roku w różnych miastach w Polsce są organizowane eliminacje do mistrzostw Polski w Qwirkle - czyżbyśmy mieli kolejny z niewielu planszowych tytułów, który doczeka się regularnej imprezy? Trzymam za to kciuki (i po cichu liczę na udany start w eliminacjach, ale ciii!).
Rummikub (Spiel des Jahres 1980)
Na koniec spotkania postanowiliśmy zagrać w klasyczną grę, będącą "uplanszowioną" wersją remika, czyli Rummikub. Niestety już siadając do stołu wiedziałem, że mogę zapomnieć o zwycięstwie, ponieważ Ula i Mateusz to weterani tego tytułu, mający na koncie wiele partii, w tym niejedną rozegraną ostatnio w sieci.
Trudno mi o Rummikubie napisać coś więcej, niż tylko "lubię kombinowanie w przestawianie tych płytek z cyferkami". Zdanie to najlepiej oddaje moje podejście do tego tytułu - klasycznej gry, którą zna chyba większość z nas, a która mimo swojego wieku (Rummmikub ma już 35 lat) nadal gości w wielu domach.
A teraz coś z zupełnie innej beczki
Na koniec chciałem wspomnieć też o niezwykłym "gościu", który rozpraszał mnie przez większość wieczoru. Otóż niedawno postanowiłem nabyć duży kulolabirynt Addict-a-ball. Co to za ustrojstwo? Ano taka duża przezroczysta kula, we wnętrzu której jest mniejsza kulka, którą trzeba przeprowadzić przez różne przeszkody. Jak to Ula podsumowała - taka nowsza wersja labiryntów kulkowych z baniek mydlanych. Jeśli będziecie mieli okazję spróbować to polecam. Jednocześnie ostrzegam - ustrojstwo wciąga!
Wciągające ustrojstwo Addict-a-ball |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz