Podobnie jak tydzień wcześniej, w minionym tygodniu z Mateuszem ustawiliśmy się na granie na czwartkowy, a nie tradycyjny - piątkowy, wieczór. Meff musiał znów wybyć w piątek z rana poza Kraków, a my razem z Bett w piątek po pracy udaliśmy się na wycieczkę do Rzeszowa m.in. po to aby odwiedzić Misia Uszatka. Najprawdopodobniej od obecnego tygodnia wrócimy do naszych "uświęconych" piątkowych spotkań przy planszy - granie w środku tygodnia jest zdecydowanie mniej wygodne, gdyż świadomość obowiązkowej pobudki bladym świtem dnia następnego nie sprawia, że można siedzieć komfortowo po nocach. A i wiek już nie ten - człowiek musi się cokolwiek wyspać.
Mimo krótszego niż zwykle czasu na granie i tak udało się nam odpalić kilka gier, które wypadałoby teraz opisać na moim blogu - a więc do dzieła!
Beata i jej króliczarnia |
Super Farmer
Spotkanie postanowiliśmy zacząć wyjątkowo lekko, przy luźnej kościance znanej w wielu polskich domach, czyli Super Farmerze. Choć jest to tytuł bardzo, ale to bardzo losowy okraszony jedynie szczyptą taktyki, to od lat darzę go bardzo ciepłymi uczuciami. I nie wynika to jedynie z tego, jak tytuł ten wpisuje się w polską historię, ani z tego, że prof. Borsuk był twórcą prawdopodobnie jednej z pierwszych (jeśli nie pierwszej!) na świecie gry wykorzystującej dwunastościenne kości. Każdy z tych powodów w jakimś tam, mniejszym czy większym stopniu wpływa na mój stosunek do tejże gry, jednak najważniejsze jest to, w jak genialny sposób uczy ona liczenia wczesnoszkolne dzieci.
W Super Farmerze drzemie naprawdę ogromny potencjał edukacyjny, który dla dzieci może być niezauważalny - a to ogromny plus, kiedy gra czegoś uczy w sposób jak najmniej inwazyjny. Sam byłem świadkiem jak kilka małych istot uczyło się matematyki wymieniając hordy królików na świnie, czy też szacowała ryzyko, zastanawiając się nad zakupem psa, który ochroni trzódkę przed złowrogim wilkiem.
Jedną rzecz trzeba powiedzieć wprost, aby było jasne - Super Farmer jest mega losowy i jak komuś rzuty nie idą przez całą grę, jak ostatnio Mateuszowi, to siedzi z boku, wkurza się i naprawdę niewiele może z tym zrobić. Mimo to uważam, że każdy rodzic-gracz powinien mieć tę grę w zanadrzu, kiedy jego latorośl podrośnie na tyle, aby potajemnie można było uczyć jej matematyki. W międzyczasie rodzice sami mogą starać się wymieniać stada owiec na krowy, ale muszą pamiętać, ze to nie jest Agricola ;o)
Tak na potwierdzenie mej miłości - w swoich zbiorach mam każdą wersję Super Farmera obecną na polskim rynku - dużą, mini, De lux oraz specjalną, przygotowaną na potrzeby Muzeum Warszawskiego. Ale ja normalny nigdy nie byłem...
Warto na koniec wspomnieć, że w tym roku Granna planuje wydać grę Ranczo, która ma opierać się na koncepcie Super Farmera, ale jednocześnie ma zawierać pewne dodatkowe elementy i mechanizmy. Bardzo jestem ciekaw tego, co przyjdzie nam zobaczyć w tej odsłonie.
Stone Age
W związku z tym, że Beata postanowiła nam jeszcze towarzyszyć, na następną grę został wybrany Stone Age - jedna z ulubionych gier mej lubej.
Stone Age jest jedną z kilku gier, w które Bett rozegrała kosmiczne liczby partii w sieci. W przypadku tego tytułu liczba jej rozgrywek przewyższa zapewne 200 (!). Z tego powodu ilekroć siadam do tej gry z Beatą, to walka toczy się na ogół o drugie miejsce (gorzej, jak gramy we dwójkę, wtedy walczę żeby być jak najmniej z tyłu) - czyli dokładnie tak, jak w przypadku Sankt Petersburga. Z takim nastawieniem siadałem i tym razem, ale, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, tym razem udało mi się zostać mistrzem jaskiniowców.
Stone Age to jedna z niewielu (dokładnie trzech) gier autorstwa tajemniczego Michaela Tummelhoffera. Tak naprawdę jest to pseudonim Bernda Brunnhofera, właściciela wydawnictwa Hans im Glueck. Pseudonim ów powstał w wyniku połączenia jego imienia i nazwiska oraz imion czy elementów nazwisk jego partnerów biznesowych Jaya Tummelsona oraz Michaela Bruinsmy, którym Bernd chciał w ten sposób podziękować za doskonałą współpracę (choć nie brak także teorii, że wspomniani trzej panowie wspólnie tworzą gry i wydają je później pod jednym nazwiskiem). Postać ta zasłynęła po raz pierwszy za sprawą gry Sankt Petersburg, która skutecznie podbiła serca miłośników gier na całym świecie i gości w nich do dziś.
Stone Age to drugi wydany tytuł tajemniczego Fantomasa. Gra ta jest pewną wariacją popularnej od kilku lat mechaniki "wysyłania chłopków", jednak w przeciwieństwie do wielu gier z tej rodziny, wykorzystuje ona klasyczne kości sześciościenne. W grze tej umiejętnie zostało ze sobą połączone planowanie, jak i zarządzanie ryzykiem, które razem tworzą bardzo przyjemny amalgamat. Chcesz zdobyć surowiec - wyślij po niego swoich jaskiniowców. Chcesz go zdobyć na pewno - wyślij ich większą liczbę - pójdzie im lepiej, ale Ty będziesz mieć mniej opcji. Dlatego może dlatego lepiej wysłać ich mniej - w końcu nie są to jakieś łamagi, więc może we dwójkę znajdą przynajmniej jeden złoty samorodek, podczas gdy reszta plemienia zajmie się innymi istotnymi zadaniami? Taki oto dylemat towarzyszy nam w epoce kamienia...
Ilekroć pokazujemy Stone Age nowym osobom, zawsze trafia ono w gusta. Niezależnie od tego czy są to kobiety czy mężczyźni, starsi, czy młodsi - wszystkich jakoś urzekają sceny z życia kudłatych mieszkańców jaskiń. "Winić" za to można to, że gra sprawia wrażenie pozycji familijnej, a przy tym daje naprawdę wiele opcji do kombinowania i manewrowania. Do tego mamy nutę szczęścia i ryzyka - wszystkiego po trochu, co razem składa się w bardzo przyjemną całość. Nie dajcie się jednak zwieść milusiej otoczce - walka potrafi tutaj być bardzo ostra!
W zeszłym roku Stone Age doczekało się dodatku "Style is the Goal" wprowadzającego do gry nowy element, którym są dekoracje, powiązane z nimi nowe miejsce na planszy, nowe chatki i nowe karty. Mimo początkowej fascynacji dodatek ten nie powalił nas na kolana (m.in. z powodu strasznie złego stosunku cena - zawartość) i zagraliśmy z nim raptem kilka razy. Jest okej, ale nie jest rewelacyjnie, a jak wiadomo "lepsze jest wrogiem dobrego". Dlatego jeśli nie jesteście zagorzałymi miłośnikami tejże gry, to nie pędźcie go kupować zanim nie będziecie do niego przekonani. Jeżeli zaś jesteście wielkimi fanami tej gry, pewnie dodatek macie już od dawna i zdążyliście sobie wyrobić o nim zdanie.
Cathedral
Po zakończeniu jaskiniowych bojów Bett postanowiła odłączyć się od naszego planszowego stada, a my z Meffem przenieśliśmy się do średniowiecza aby budować nowe miasto w otoczeniu wielkiej szarej świątyni.
Cathedral to przywodząca na myśl Blokusa czy Tetrisa dwuosobowa gra logiczna. W trakcie gry gracze naprzemiennie umieszczają na planszy swoje budynki, starając się zmieścić na niej najwięcej ze swoich klocków. Jeśli grającemu uda się przy tym okrążyć jakiś fragment planszy (pusty, z jednym budynkiem przeciwnika, lub z samą katedrą), wówczas "zaklepuje" go dla siebie (podobnie jak w "Przez pustynię").
W związku z bardzo prostymi zasadami w Cathedrala zagraliśmy łącznie 4 razy - każdy z nas chciał odegrać się po przegranej partii, w efekcie czego starcie skończyło się remisem 2:2. W jednej z partii, w wyniku mojej nieuwagi Meffowi udało się odciąć prawie pół planszy, ale już podczas kolejnej pokazałem mu, że też tak umiem :o)
Cathedrala kupiłem po demonstracyjnej rozgrywce, ale już nie pamiętam przy jakiej okazji. Na moją decyzję wpłynęło prostota zasad i śliczne wykonanie gry. Jeśli kiedyś dorobię się swojego zamku ze wspaniałą biblioteczką i pumą jako kotem domowym, wiem, że Cathedral będzie spoczywał w gabinecie, ustawiony na stole obok kominka, gdzie jego zadaniem będzie kusić przechodzących i zapraszać ich do rozgrywki.
Mimo swych zalet gra ma jedną, ale dla pedanta takiego jak ja, kolosalną wadę. Otóż plastikowa przykrywka wypraski wymaga ułożenia elementów w określony sposób - jeden konkretny. Właśnie przez to, zanim jeszcze wyjęliśmy grę na dobre z pudełka, musiałem zrobić zdjęcie ułożonych elementów, a po skończonej rozgrywce kilka minut dopasowywaliśmy je do konkretnych miejsc. Może nic wielkiego, ale dla mnie jest to bardzo uciążliwe - wolałbym już chyba wrzucać elementy do worka i wsadzać do pudełka, ale skoro jest dopasowana plastikowa wkładka to przecież jej nie wyrzucę.
Opowiadając o Cathedralu warto także wspomnieć, że w sprzedaży można znaleźć wersję z elementami wykonanymi z tworzywa sztucznego. W tej wersji gra ma rzeźbione budynki, dzięki czemu można lepiej wczuć się w klimat budowy miasta. Ja, po pewnym zastanowieniu się, wybrałem wersję klasyczną, z elementami drewnianymi, ale wersja z ładnymi budynkami też mnie mocno kusiła i momentami była na prowadzeniu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz