poniedziałek, 7 maja 2012

Karciany grill

Na samym początku maja, poza Świętem Pracy następnym w kolejce ustawowym dniem "wolnym od siedzenia w biurze" jest Święto Konstytucji 3. Maja. Jak już wspominałem w poprzednim wpisie, początek maja spędziliśmy z Beatą w Krakowie. Jako, że nie tylko my tak świętowaliśmy "długi weekend", zgadaliśmy się wraz z Ulą i Mateuszem oraz Sylwią i Andrzejem na wspólnego grilla, za którego organizację odpowiedzialni byli Ula i Mateusz.

Nie od dziś wiadomo, że spędzanie czasu na wolnym powietrzu wzmaga apetyt na granie, dlatego nie mogło się obejść bez gier. Jak zwykle się okazało, że wszystkie tytuły, w które zagraliśmy tego popołudnia i wieczoru, miały cechę wspólną - i nie jest nią to, że wszystkie były karciankami!


6. bierze!
Jedną z najlepszych gier do grania w większym gronie jest moim zdaniem mała, niepozorna karcianka z kolorowymi cyframi i byczymi głowami, czyli 6. bierze! (czyt. szósta bierze! - nie szóstka bierze ani sześć bierze). Jeszcze kilka lat temu nosiłem tę grę ze sobą wszędzie, ponieważ idealnie nadawała się do wciągania nowych ludzi w gry, jak i spędzenia czasu ze starymi wyjadaczami. Jest szybka, wesoła, a przy tym wcale nie taka głupia jakby mogło się wydawać.

Gra zawiera się w siedmiu zasadach prostych zasadach:
  1. Wszyscy równocześnie wybierają z ręki po jednej zakrytej karcie, po czym je odkrywają.
  2. Karty są dokładane w kolejności rosnącej do rzędów na stole.
  3. Kolejne karty w rzędzie muszą mieć większą wartość niż poprzednie.
  4. Jeśli karty można dołożyć w kilku rzędach, należy wybrać ten, w którym między kolejnymi liczbami jest najmniejsza różnica.
  5. Szósta karta w rzędzie zbiera to co w nim jest.
  6. Jak zagrasz karę o wartości niższej niż dowolna karta w dowolnym rzędzie to zbierasz dowolny rząd.
  7. Na koniec gry liczymy bycze głowy na naszych kartach. Trzeba ich mieć jak najmniej.

Wszystko to nie wygląda powalająco ani specjalnie emocjonująco, a mimo to nadal uważam 6. bierze! za wspaniałą grą kieszonkową, w która można zagrać prawie wszędzie.


Packa na muchy
Niestety jedzenie na świeżym powietrzu często wiąże się z obecnością różnych owadów, które staramy się odgonić czy też złapać. Podobna jest też fabuła gry karcianej Packa na muchy, w której najpierw odkrywamy kolejne karty much, aby po chwili w szaleńczym wirze starać się przyklepać je naszymi rękoma (i zdobyć za nie punkty).

Packa na muchy jest jedną z wielu gier w klepanie, czy zręczność. Jednak jest bezpieczniejsza od Jungle Speeda czy innych tego typu gier - a tak mi się przynajmniej wydawało dotychczas. Niestety w trakcie ostatniej rozgrywki odniosłem lekkie obrażenia, ale co to dla mnie - w końcu oglądało się Rambo w młodości!

Mimo odniesionych przeze mnie ran gra była wesoła, szalona i jak zawsze trochę głośna - ale w końcu było wolne, więc kto by się przejmował takimi głupotami :o)


Fasolki/Bohnanza
Niestety popołudnie zaczynało być dość chłodne, do tego chmury gromadzące się na niebie zdawały się grozić opadem, stąd podjęliśmy decyzję, aby przenieść dalszą część spotkania do nas. Niewiele myśląc zebraliśmy się do aut i pognaliśmy dalej.

Po przyjeździe oczywiście kontynuowaliśmy wspólne granie - tym razem pod lupę poszła Bohnanza z dodatkiem (znana w Polsce jako Fasolki).

Fasolki chyba najlepiej określić jest jako "karciana esencja Osadników z Catanu". W tej grze handel jest jeszcze ważniejszym elementem niż w OzC - bez handlowania gracze mają przed sobą niewiele alternatyw. Dla milczków, którzy nie przepadają za ożywionymi dyskusjami może to być ogromna wada, jednak jeśli ktoś nie ma problemu z przełamaniem się, gra śmiga jak szalona - karty wędrują z rąk do rąk, pola są obsadzane, plony ścinane, a majątki się powiększają.

W mojej ocenie Fasolki to gra fantastyczna, może nie jest tak prosta i uniwersalna jak 6. bierze! ale w porównaniu do tej ostatniej w tym wypadku mamy do czynienia z grą bardziej ambitną. Nie jest to prosta wesoła imprezówka, oj zdecydowanie nie. To gra, która potrafi pokazać pazur (a raczej zęby rekina finansjery). Gra naprawdę warta zakupu i posiadania w kolekcji.

Na potwierdzenie swych słów powiem Wam tylko, że w swoich zbiorach mam 4 różne wydania tej gry! Fasoli ci u nas dostatek.


Kameleon/Coloretto
Po trzech kolejnych grach nasze spotkanie zyskało przydomek "wieczoru karcianek" dlatego rozpoczęliśmy poszukiwania kolejnej gry tego typu. Wybór padł na Coloretto (w polskiej wersji znana jako Kameleon), jednak zanim rozpoczęliśmy grę w ten tytuł posłużyliśmy się talią z kameleonami do zagrania kilku partyjek w Pita. Zainteresowanych uzyskaniem odpowiedzią na pytanie "ki pieron?" zachęcam do lektury mojego starego TEKSTU dostępnego na Krainie Gier.

Coloretto to spokojna karcianka, w której w każdym ruchu trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie "czy wystarczy mi to co już jest, czy wolę ryzykować, że ktoś mi to sprzątnie sprzed nosa". Ze swojego doświadczenia wiem, że o tej grze nie da się nijak opowiedzieć aby wydała się ciekawa. Wiele razy starałem się ją opisywać i polecać, ale nigdy nie udało mi się tego zrobić w sposób, w który byłby przekonujący nawet dla mnie. Co innego jeśli się w nią zagra nawet 2-3 rundy i pozna się emocje jakie towarzyszą prostej rozgrywce. Dlatego, będąc świadomym prawdopodobieństwa poniesienia porażki w opisywaniu powiem Wam tylko - zagrajcie, to zrozumiecie co jest w niej fajnego.


Trucizna
Na koniec naszego karcianego spotkania sięgnęliśmy po grę Reinera Knizii, w której wszyscy gracze wspólnie warzą magiczne eliksiry, a co rusz jeden z magów (graczy) dorzuci do kotła "prezent" w postaci tytułowej trucizny.

Trucizna jest często porównywana do 6. bierze!, ze względu na podobne odczucia towarzyszące rozgrywce. W obu tych tytułach gracze starają się za wszelką możliwość unikać zbierania kart, gdyż te zapewniają im punkty karne. Pomiędzy obydwiema grami są też pewne różnice, takie jak chociażby to, że w 6. bierze! wszyscy wybierają karty równocześnie, a w Truciźnie zagrywamy je po kolei, co w tym drugim wypadku zapewnia możliwość podejmowania decyzji strategicznych. Inną kluczową różnicą jest to, że w 6. bierze! wiemy dokładnie jakie karty będziemy mieć do dyspozycji w czasie całej rundy, podczas gdy w Truciźnie po każdym ruchu dobieramy jedną kartę.

Mimo wspomnianych różnic trudno jest całkiem oddzielić od siebie obie te gry, a to przede wszystkim za sprawą opisanego wcześniej odczucia towarzyszące grze. Moim zdaniem w tym porównaniu zdecydowanie lepiej wypada 6. bierze!, ze względu na lżejszy i weselszy charakter rozgrywki. Dlatego stojąc przed wyborem między tymi dwiema grami, raczej zawsze będę optował za popularną "szóstką".

Opisując Truciznę nie można nie wspomnieć o jej szacie graficznej. Nie mam wielu gier, w których karty są całe czarne, tak jak to ma miejsce tutaj. Na każdej karcie mamy różne fiolki z płynami, a poziom cieczy zależy w nich od wartości karty. Powiecie, że to nic wielkiego i trudno się będzie spierać, ale aż przyjemnie się patrzy na takie smaczki, zwłaszcza, że karty w całości robią naprawdę doskonałe wrażenie.

Na koniec mała ciekawostka - ze względu na swój mroczny temat w USA gra nie cieszyła się zbyt wielką popularnością, dlatego wydawca zmienił go i teraz zamiast trucizny za wielką wodą grają w grę o... oponkach (tych słodkich pączkach, którymi w filmach zajadają się policjanci)!


I jaka jest wspólna cecha wszystkich gier, w które graliśmy w miniony czwartek? Uważni czytelnicy na pewno już zauważyli, ale kronikarski obowiązek nakazuje, aby zapisać tę cechę wprost. Otóż wszystkie te gry są dostępne w polskiej wersji językowej dzięki konińskiemu wydawnictwu G3, które w nasz polski rynek wyraźnie wpisuje się jako wydawnictwo specjalizujące się w grach karcianych.

1 komentarz:

  1. Polecam grać w zmodyfikowaną wersję zasad do 6 bierze! Gracze _kolejno_ zagrywają dowolną kartę z ręki, a nie wszyscy jednocześnie. Mały zabieg a tworzy wiele nowych taktyk.

    OdpowiedzUsuń