piątek, 23 listopada 2012

Piątkowe pomieszanie z poplątaniem

Po ostatnim, abstrakcyjno-logicznym graniu, przyszedł czas na gry zawierające przynajmniej odrobinę tematu, momentami dozę czynnika losowego, element chaosu i inne. Trudno jednak doszukać się myśli przewodniej, która była odpowiedzialna za dobór tytułów na naszym spotkaniu. O ile można ją nawet wskazać w przypadku pierwszych gier, to później gdzieś się rozmyła, zatarła, znikła... Tak więc drodzy czytelnicy (tak, mówię do Was obojga ;o)) dziś opis tego, co się ostatnio udało wygrzebać z "worka cudów"



Space Dealer
Nasze spotkanie rozpoczęliśmy w czteroosobowym gronie - Ula, Beata, Mateusz, no i oczywiście ja. Przystawką była gra, do której wrócić chciałem już od dawna i wreszcie była ku temu okazja.

Space Dealer to gra czasu rzeczywistego, w której każdy z uczestników wciela się w rolę dowódcy cywilizacji handlowej. Na jego barkach spoczywa postęp technologiczny planety, produkcja towarów oraz dostarczanie ich na inne planety. Wszystko to wykonywane jest w szalonych warunkach - czynności wykonywane są równocześnie, a ich postęp odmierzają klepsydry. Cała rozgrywka trwa 30 minut, a czas ten odlicza ścieżka dźwiękowa z załączonej płyty cd.

Rozpoczęliśmy rozgrywkę od trybu uproszczonego, gdyż po cichu liczyłem, że rozegramy rewanż na zasadach pełnych, gdyż miałem z tą grą bardzo dobre wspomnienia. Odżyły one podczas rozgrywki, kiedy starałem się opanować co się u mnie dzieje, jednocześnie odpowiadając na pytania odnośnie zasad. Rozgrywka pochłonęła mnie bez reszty i naprawdę bardzo mnie emocjonowała. Może cierpi ona na syndrom, szybko, robimy, robimy, przeeeeeeeeeeerwa, robimy, robimy, przeeeeeeeeeeeerwa... jednak dla mnie nie jest to żadnym problemem.

Niestety, moi współgracze nie zapalili się tak ostro do gry jak ja, a niektórym wręcz się nie spodobało, więc jak możecie się domyślić rewanżu nie było. Beata wskazała m.in. na problem tego, że momentami nie miała co zrobić, gdyż jej produkcja nie mogła być wykorzystana, a dalszy rozwój jej planety nie miał już sensu, ponieważ dawał więcej innym, niż jej samej. Trudno się z nią nie zgodzić, gdyż tak faktycznie było.

Patrząc obiektywnie na Space Dealera, gra posiada kilka znaczących wad, jak te wymienione przez Beatę. Mimo to coś do niej czuję i miałem nadzieję, że zaiskrzy także w gronie współgraczy, dzięki czemu będę mógł w końcu przełamać się i zakupić drugi egzemplarz (posiadając 2 kopie gry można grać w maksymalnie 8 osób), ale się to nie udało. Do tego jak w domu pojawi się druga kopia gry to Beata może nie być zbyt szczęśliwa....

Na koniec ciekawostka - Space Dealer miał być ponownie wydany pod inną nazwą, ponieważ obecna naruszała prawa autorskie do jakiejś starej gry video, przez co wydawnictwo Eggertspiele miało poważne problemy (ze sprawą sądową włącznie). Nie wiem jak zostały one rozwiązane, ale gra dotychczas nie doczekała się wznowienia i zniknęła ze strony wydawcy. Czyżby zaginęła w mrokach bezmiaru kosmosu?

Space Dealer na BGG


Factory Fun
Skoro na stole zagościł pierwszy "staroć", przyszła kolej na kolejny - tym razem Factory Fun. W tej grze każdy z uczestników buduje własną halę fabryczną, w której stara się połączyć ze sobą maszyny w jeden ciąg produkcyjny tak, aby efekty produkcji jednych były potrzebne do produkcji w innych maszynach, co generuje duży zysk. Rozgrywka ma dwa oblicza: najpierw w każdej rundzie gracze równocześnie odkrywają po jednym kaflu maszyny i wybierają je na zasadzie "kto pierwszy, ten lepszy", aby potem, w spokojnej części rundy, starać się je jak najbardziej optymalnie umieścić w fabryce, ponosząc koszta przygotowania infrastruktury.

Także i z tym tytułem miałem całkiem miłe wspomnienia, jako dobrą grą z elementem łamigłówki i kombinowaniem jak wszystko zmieścić, także miałem nadzieję, że wypali ona po kilku latach przerwy. Jak i w przypadku Space Dealera rozgrywka mocno mnie pochłonęła - co rusz musiałem ponosić horrendalne koszta aby dostosować układ mojej fabryki i jakoś mi to szło (w końcu ostatecznie wygrałem).

A jak moi współgracze? - To była już katastrofa! Gra nie spodobała się nikomu poza mną! Różnorodność rozgrywki, która miała być oryginalna, okazała się problemem - jedni woleliby wybierać maszyny na spokojnie, draftując, Mateusz przez chwilę zaproponował, że już lepsze byłoby licytowanie się o maszyny. Do tego dziewczynom kilka razy zdarzyło się, że nie chciały wziąć niczego, bo im po prostu nie pasowało nijak do tego co już miały. Naprawdę, to była rozgrywka-tragedia! Dlatego pewnie nikt prędko ze mną nie będzie chciał zasiąść do tej gry. A mnie się ona jednak podoba - sentyment, hipnoza, czy ki pieron?

Moi współgracze jednak nie są odosobnieni w swej opinii - Factory Fun podobno było jedną z inspiracji dla Vlaady Chvatila do stworzenia Galaxy Truckera, który miał być poprawioną jej wersją.

Factory Fun na BGG
Factory Fun na stronach wydawnictwa Cwali


Wyścig Czarownic
Po pierwszych dwóch "niewypałach" pozostaliśmy w gronie trzyosobowym i przyszło mi wybrać kolejną grę. Kiedy stałem przed regałami, miałem pustkę w głowie i z głupa postanowiłem wybrać właśnie Wyścig Czarownic.

Z ta grą także miałem dobre wspomnienia (czy ja już to dzisiaj gdzieś pisałem, hmm...) i chyba bym się załamał, jakby po raz kolejny okazało się, że pamięć spłatała mi figla. Postanowiłem jednak zaryzykować.

Wyścig Czarownic to gra, w której głównym mechanizmem jest książka, do której rzucamy specjalne kostki. Na ich ściankach wypadają magiczne symbole w kolorach pomarańczowym lub czarnym. Wybieramy jeden z kolorów i staramy się zapamiętać jego składniki. Jednak uwaga! Jeśli symbol występuje w dwóch kolorach, zostaje anulowany. W pewnym momencie jeden z graczy przysłania kostki klapką i wszyscy wykładają karty. Jeśli gracze wyłożą same prawidłowe - poruszają swoje pionki czarownic do przodu, jeśli się pomylą, nie jadą nigdzie. Specjalna nagrodę dostają także Ci, którzy zagrali kompletne zaklęcia - mogą poruszyć się o 2 dodatkowe pola lub wylosować kartę czarnej magii, zapewniającą różnorodne premie.

Tu było zdecydowanie lepiej! W naszym trzyosobowym składzie grało się bardzo przyjemnie - kostki się toczyły, klapka szybko zamykała, pamięć płatała figle i ogólnie było wesoło. Chyba udało się częściowo zetrzeć złe wrażenia po poprzednich grach. Było mi lżej na duszy - jednak z moją pamięcią nie jest tak źle...

Graliśmy w egzemplarz polskiej edycji przygotowany przez Egmont, a który to jest oparty na wydaniu niemieckim. W swojej kolekcji mam jeszcze wersję angielską tejże gry i powiem Wam, że aż mnie korci aby z tych dwóch złożyć jedną słuszną. Wersja polska ma lepszy tor punktacji, plastikowe wiedźmy, ale symbole i ich karty są lepsze w angielskim wydaniu. Jednak przed zrobieniem tego powstrzymuje mnie wrodzony pedantyzm - jednak pewnie nie omieszkam robić tego tymczasowo, podczas kolejnych partii!

Zlot Czarownic na BGG
Zlot Czarnownic na stronach Krainy Planszówek
Moja recenzja Wicked Witches Way (angielskiej wersji zlotu czarownic) opublikowana na łamach Krainy Gier


Monopoly Deal
Kolejnym daniem wieczoru okazała się być karciana odsłona Monopoly, czyli Monopoly Deal. Grę tę kupiłem już dobre kilka lat temu, zachęcony wieloma pozytywnymi opiniami jakie przeczytałem w sieci, jednak do minionego piątku nie miałem okazji w nią zagrać. Szczęśliwie Ula i Mateusz są w posiadaniu swojego egzemplarza, także szybko wytłumaczyli mi o co chodzi i mogliśmy w końcu zagrać.

Celem gry jest uzbieranie przez jednego gracza trzech kompletnych dzielnic. Aby to zrobić, w swoim ruchu gracz może wykładać karty przed siebie, umieszczać pieniądze w swoim banku, zagrywać karty akcji etc. Ogólnie założenia gry są całkiem fajne i jak na grę opartą na znienawidzonej przez wielu zatwardziałych gamerów licencji mogłoby tutaj być całkiem nieźle. Niestety nie jest.

Powodów po temu jest kilka. Po pierwsze, w grze obok kart sensownych są takie, które pozwalają na zabranie przeciwnikowi całej dzielnicy. Nie można się do tego przygotować, a obronić tylko, jeśli się akurat wylosowało kartę negującą takie zagranie. Do tego mieliśmy wrażenie, że w zasadach są pewne dziury, jeśli chodzi o zarządzanie pieniędzmi, jednak nie miałem okazji sprawdzić czy nie jest to wina tłumaczenia.

Tym razem to na mnie gra nie zrobiła zbyt dobrego wrażenia, w związku z czym raczej prędko do niej nie wrócę. Jak się okazało - opinie innych tym razem nie pokryły się z  moją.

Monopoly Deal na BGG


MAM!
W trakcie poszukiwań kolejnej gry, nasz wybór padł na MAM!, czyli polską, nielegalną podróbkę gry SET, która około 5 lat temu można było dostać na Allegro. Co prawda posiadam też oficjalne wydanie SETa, jednak dołączyło ono do mojej kolekcji dopiero w tym roku, więc nie może być uwzględnione w realizacji mojego noworocznego postanowienia.

Celem gry jest wyszukiwanie pośród leżących kart zestawów złożonych z trzech kart, które mają 4 cechy - kształt, kolor, wypełnienie oraz liczbę symboli. Na każde z tych pytań musimy odpowiedzieć czy wszystkie są takie same, czy wszystkie różne. Tak więc możemy mieć trzy karty zielone (ten sam kolor) z falami (taki sam symbol) z trzema rodzajami wypełnienia (różne), a na każdej z nich występuje inna liczba obrazków (różne). To właśnie jest zestaw, a kto pierwszy go znajdzie - zdobywa go. Wygrywa ten, kto zgromadzi najwięcej zestawów.

SET to bardzo dobra gra na spostrzegawczość, wymagająca od graczy dużego skupienia i koncentracji, jednak wysiłek ten jest nagradzany przyjemnością rozgrywki. Zresztą gra została doceniona przez amerykańską MENSĘ, więc coś w tym jest ;o)

A jak się ma MAM! do SETa? Tak jak Prawo Dżungli do Jungle Speeda - to ta sama gra, o odrobinę innych symbolach. Jako, że nie jestem zwolennikiem podróbek, polecam jednak oryginalnego SETa, który jest od tego roku bez problemu dostępny w polskiej wersji językowej, o czym nikt nie śmiał marzyć jeszcze kilka lat temu.

Set na BGG
Recenzja MAM! na blogu Spiellust


Fzzzt!
Nasze spotkanie miało się już ku końcowi, jednak przed jego ostatecznym zamknięciem postanowiliśmy zagrać w małą karcianą grę o kupowaniu robotów i realizacji projektów, czyli Fzzzt!

Fzzzt! zadebiutował na rynku na fali popularności gier deckbuildingowych, około rok od premiery Dominiona. Tutaj każdy z uczestników buduje swoją talię złożoną z kart robotów, które będą potrzebne do realizacji pozyskanych projektów. Jednak sposób pozyskiwania kart jest inny niż w pozostałych grach z tego nurtu. Mamy tutaj pas transmisyjny, na którym widzimy dostępne karty. O każdą kartę toczy się licytacja w ciemno, w której gracze wybierają ze swojej ręki karty z symbolami energii - kto da najwięcej, kupuje kartę, a pozostali biorą zagrane karty z powrotem do ręki. W ten sposób gracze zdobywają nowe roboty, projekty oraz karty zapewniające energię. Prosto, szybko i łatwo.

Po kilku rundach gracze sprawdzają ile punktów zdobyli, na ogół czynią to przypisując swoje roboty do projektów, które zapewniają zdecydowaną większość punktów zwycięstwa.

Fzzzt! to prosta, mała karcianka z ciekawym podejściem do popularnej w ostatnich latach mechaniki. Może nie odkrywa Ameryki, nie oczarowuje, ale trzeba jej oddać to, że działa dobrze, rozgrywka jest przyjemna - tylko czy to nie za mało w tak ludnym świecie gier? Niestety tak, dlatego gra nie odniosła większego sukcesu, jednak ja jestem szczęśliwy, że ją mam i że znów w nią zagrałem.

Fun fact - w grze znacznikiem pierwszego gracza jest pudełko, na którym narysowany jest klucz. Ja jednak, za sugestią zawartą w instrukcji, zakupiłem specjalnie do tej gry mały płaski klucz 6/7 i używam go w wiadomym celu. Nie, nie musicie mi mówić, że nie jestem normalny ;o)

Fzzzt! na BGG
Fzzzt! na stronach wydawnictwa Surprised Stare Games

6 komentarzy:

  1. Huraa, jestem ja i kto ten drugi? ;-)
    FF poznałem dopiero niedawno, myślałem że to nowsza gra (nawet nie sprawdziłem), ale miałem podobne spostrzeżenia co Twoi współgracze. W pewnym momencie były straszne przestoje, jak nikt nie chciał kupować elementów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może się ujawni ;)
    Właśnie się okazało, że FF potrafi się mocno zmulić i wtedy rozgrywka wiele traci. Mam nadzieję, że w końcu ktoś ze mną zagra Galaxy Truckera, gdzie to jednak lepiej działa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Drugi to ja ;)
    WRS

    OdpowiedzUsuń
  4. No to już chyba wszystko wiemy :o) No chyba, ze postanowi się ujawnić jeszcze jakiś z czytelników ;o)

    OdpowiedzUsuń
  5. od 3 dni czytam z zapartym tchem :)

    OdpowiedzUsuń
  6. W takim razie kto następny? ;o)

    OdpowiedzUsuń