***
W związku z tym, że w ostatnim tygodniu obaj wygospodarowaliśmy trochę czasu w piątkowe popołudnie, postanowiliśmy tradycyjnie spotkać się przy planszy. Tym razem poniekąd „wróciliśmy do korzeni”, ponieważ graliśmy w męskim (choć jak się później okazało nie tylko) gronie.
Polarity
Pierwszym tytułem w jaki zagraliśmy było Polarity. Na pierwszy rzut oka gra sprawia mylne wrażenie bycia grą logiczną. Ot, materiałowa plansza i jakieś dwukolorowe krążki podobne do tych znanych chociażby z Othello. Dlaczego mylne? Ponieważ krążki okazują się być magnetyczne, a gra jest rasową zręcznościówką.
Zasady gry są proste – każdy z graczy zaczyna z kilkoma pionkami – bazami leżącymi płasko na planszy, a następnie stara się umieszczać na niej kolejne ,wykorzystując pole magnetyczne do zrobienia nimi „stójki”. Kiedy w wyniku naszego ruchu żetony upadną lub połączą się ze sobą przeciwnik ma możliwość ich zebrania tworząc wieże i zdobycia nad nami przewagi. Zwycięzcą zostaje gracz który na koniec gry zebrał najwięcej krążków w wieżach.
Pomimo bardzo prostych zasad gra wymaga pewnych umiejętności, odrobiny zręczności i także trochę szczęścia. Podobnie jak inna gra z magnesami, Rattlesnake, Polarity w przypadku pomyłki nie wybacza – magnesy nierzadko sieją zamęt na połowie planszy.
Podczas naszej rozgrywki doskwierała nam jedna rzecz, a mianowicie płócienna plansza, która w wyniku trzymania jej złożonej w pudełku była pozaginana w kilku miejscach, utrudniała nam rozgrywkę. Problem ten mogliśmy łatwo wyeliminować prasując planszę, ale jako zwolennicy hardcore’owych rozwiązań graliśmy w wariant zaawansowany*.
Dwie partie zajęły nam tylko chwilę, dzięki czemu mogliśmy sięgnąć po następny tytuł.
*w innym wypadku musielibyśmy przyznać, że jesteśmy leniwi, a to nieprawda.
Michał: Akurat Mateusz nie wiedział, ale plansza była już wyprasowana ;o) Udało mi się przekonać Beatę, aby przeprasowała nam ją przed jego przyjściem i choć trochę ją wyprostowała, to nadal duże zagniecenia były wyczuwalne...
Jeżeli zaś chodzi o samą grę, to Mateusz doskonale ją podsumował - to prosta w zasadach, ale wymagająca praktyki w wykonywaniu ruchów gra zręcznościowa, która udaje grę logiczną. Ustawianie "stójek" sprawia mi nadal dużą przyjemność, choć żałuję, że nie idzie mi tak dobrze jak kilka lat temu, kiedy potrafiłem ustawiać "stójkę za stójką za stójką".
Polarity na BGG
Recenzja Polarity na blogu Kraina Gier
Mali Powstańcy
Do drugiej gry tego wieczoru postanowiła zasiąść razem z nami Beata, w związku z czym wybraliśmy tytuł pozwalający na zabawę w więcej niż dwie osoby. Nasz wybór padł na Małych Powstańców, czyli grę o harcerzach dostarczających rozkazy w okupowanej stolicy podczas Powstania Warszawskiego. Gra skierowana jest dla młodszych graczy i ma charakter edukacyjny – poprzez rozgrywkę ma zachęcać do zapoznania się z historią tego okresu. Jako zwolennik nauczania poprzez zainteresowanie jakimś tematem (zamiast bezsensownego wkuwania) bardzo pochwalam takie pomysły i moim zdaniem Mali Powstańcy bardzo dobrze się tutaj sprawdzają.
Podczas rozgrywki każdy z graczy ma do dyspozycji zastęp harcerzy, którzy poruszając się po ulicach miasta starają się dostarczyć jak największą liczbę rozkazów. Dzięki kartom ruchu można przemieszczać po planszy pionki pomiędzy strategicznymi punktami, z których możemy odbierać lub dostarczać przesyłki. Za każdy dostarczony rozkaz doręczyciel zbiera punkty, których liczba zależy od tego jak długi dystans trzeba było pokonać. Głównym przeciwnikiem graczy jest tutaj upływający czas. Każdy z rozkazów jest dostępny tylko kilka tur, po czym jest usuwany z planszy. Niedostarczenie rozkazu skutkuje zajmowaniem kolejnych fragmentów miasta przez Niemców, co utrudnia rozgrywkę wszystkim graczom, w dodatku za naszymi posłańcami cały czas podąża jeden z okupantów, próbując wsadzić ich do więzienia.
Gra jest bardzo przyjemna, z jednej strony ma bardzo proste zasady, a z drugiej momentami czuć presję czasową, wymuszającą na graczach kombinowanie jakie karty ruchu wykorzystać aby zdążyć na czas dotrzeć do celu (co nie zawsze się udaje).
Ponieważ Beata i Michał nie grali wcześniej w Powstańców, postanowiliśmy rozegrać partię w wariant uproszczony. Gra w wersji zaawansowanej jest trochę bardziej wymagająca i kładzie większy nacisk na kooperację – jeśli gracze nie będą współpracować to przeważnie szybko stolica zostanie opanowana przez Niemców, co skutkuje porażką wszystkich powstańców.
Michał: Tak jak Mateusz napisał, w końcu, po raz pierwszy, udało mi się zagrać z Małych Powstańców. Tyle dobrego słyszałem o tej grze, mam ją od dawna, ale jakoś nie było okazji.
I jakie są moje wrażenia? Ogólnie pozytywne - rozgrywka była ciekawa, mieliśmy w jej trakcie kilka emocjonujących momentów. Jednak poza tym było całkiem prosto, przez co mam wrażenie, że powinniśmy byli od razu zagrać wariant pełny, ale zawierzyliśmy Meffowi, że ten jest wystarczająco fajny (cóż, na kogoś trzeba zwalić - jak miło, że dla odmiany nie będzie na mnie :o) ). Z ostateczną opinią poczekam jednak do czasu zagrania w wariant pełny oraz z dodatkiem (który oczywiście też mam...). Jednak przy tym tempie to nie wiem kiedy to będzie.
Mali powstańcy na BGG
Tales of the Arabian Nights
Kolejnym (i jak się później okazało ostatnim) tytułem w który postanowiliśmy zagrać było Tales of the Arabian Nights (TotAN). Z przyczyn technicznych nie byliśmy w stanie zagrać w niego w większym gronie, więc przy planszy ponownie zostaliśmy we dwóch z Michałem.
Jest to tytuł o tyle nietypowy, że łączy tak naprawdę dwa rodzaje gier – planszówki i tak zwane paragrafówki (po szczegóły odsyłam TU). Każdy z graczy wybiera jedną z postaci którą przemierzać będzie krainy znane z baśni tysiąca i jednej nocy, w celu zdobywania punktów przeznaczenia i opowieści (których potrzebną do zwycięstwa proporcję można samodzielnie wybrać na początku). W każdym odwiedzonym miejscu lokacji gracze odbywają spotkania, które w zależności od ich działań mogą skończyć się w zupełnie nieprzewidywalny sposób. Opis tego co nam się przytrafiło sprawdzamy w książce pod odpowiednim paragrafem, dodatkowo zmodyfikowanym rzutem kością. Paragrafów jest około trzech tysięcy, więc raczej nie można narzekać na brak różnorodności. Do tego należy dodać różne modyfikatory wynikające z posiadanych aktualnie umiejętności czy stany w których znajdują się nasi bohaterowie – możliwości są naprawdę tysiące.
Pomimo tego, że powyższy opis wygląda zachęcająco muszę tutaj stwierdzić, że TotAN jest słabą grą, jeśli chłodnym okiem spojrzy się na jej stronę mechaniczną (i jest to opinia którą w stu procentach dzielę z Michałem). Gra jest strasznie losowa, praktycznie nie ma możliwości zaplanowania czegoś z wyprzedzeniem, wydarzenia, w których gracz bierze udział, mogą nagle zrzucić go z pozycji wygrywającego na szary koniec i odwrotnie – przegrywający może nagle zostać zwycięzcą. Nie ma tutaj żadnej reguły, niczego nie da się przewidzieć.
Ale, ale, to że nie jest to dobra mechanicznie gra nie znaczy, że nie można się przy niej dobrze bawić. A zabawa jest przednia. W wyniku różnych wydarzeń może dojść do frustrujących, absurdalnych lub po prostu śmiesznych sytuacji. Za przykład niech posłuży tu postać Michała, która będąc chorym, rannym i przeklętym kaleką uwiodła księżniczkę i zakochałaby się w niej, gdyby już nie była żonata… TotAN jest pełne takich perełek i z chociażby z tego względu warto po ten tytuł sięgnąć.
Na koniec muszę wspomnieć o jednej rzeczy, która jednocześnie jest i nie jest wadą tej gry. Jest to wspomniana przeze mnie na początku przyczyna techniczna - TotAN jest grą w całości po angielsku, co więcej wymaga znajomości tego języka na poziomie co najmniej średnio zaawansowanym. Angielskiego jest tu dużo, a dla niektórych jest to niestety bariera nie do pokonania. Grając z Michałem kilka razy zdarzało nam się sięgać po słownik, co niestety trochę psuło dynamikę rozgrywki. Co więcej, gra jest praktycznie nieprzetłumaczalna ze względu na specyfikę języka angielskiego, a tłumaczenie kolejnych paragrafów na bieżąco jest niewygodne i też powoduje spadek dynamiki rozgrywki.
Michał: Miałem to ogromne szczęście, że w czasach podstawówki w ręce wpadły mi gry paragrafowe. Wehikuł Czasu, Wojownik Autostrady, paragrafówki w klimatach D&D, czy legendarny Dreszcz - to dzięki nim odbyłem nie jedną przygodę zarywając przy tym noc. Jakie one były dla mnie oryginalne! W końcu mogłem pokierować losami bohatera, a nie byłem tylko obserwatorem stojącym z boku, biernie śledzącym narrację. Jeśli jednak popatrzymy z boku na te książki-gry, to musimy przyznać, że decyzje tam są trochę iluzoryczne, a gra prowadzi nas jak za rękę (zwłaszcza Wehikuł Czasu). Dokładnie tak jest z też Tales of the Arabian Nights - jeśli podejdziemy chłodnym okiem gracza do mechanizmów dostępnych w grze, wnioski, które się nam nasuną będą w stylu "to już w chińczyku moje decyzje mają więcej znaczenia". Jednak nie o to tutaj chodzi!
Tales of the Arabian NIghts, dokładnie tak jak paragrafówki, ma być przygodą, czymś co będzie nam przyjemnie wspominać i opowiadać. Tutaj nie liczy się kto wygra - ważniejsza jest sama zabawa. Zresztą powiedzcie sami, w jakiej grze możecie zmienić płeć, zostać zamienionym w bestię, a przy tym handlować z dżinnami? Gdzie uda się Wam wybrać na poławianie pereł podczas pobytu w Kijowie? W której grze może się z Waszego małżeństwa urodzić dziecko tak brzydkie, że zostaniecie otoczeni złą sławą? A w której możecie zostać tak upokorzeni, że będziecie musieli udać się na pielgrzymkę do Mekki, aby zmyć ciążące nad Wami piętno? To wszystko znajdziecie tutaj i wiele, wiele innych.
Właśnie dzięki tej przygodzie, historii, której stajemy się częścią, TotAN tak bardzo mi się podoba. Teraz, kilkanaście lat później, znów czuję się jak młokos zarywający nocki po to aby wcielić się w rolę Cala Phoenixa.
A co mi w niej się nie podoba? To, że nie mam za bardzo z kim w nią grać. Tytuł ten jest bardzo mocno zależny językowo i planując spotkanie należy z góry umówić się, że gramy całą partię po angielsku - czytamy opisy w oryginale, tak samo karty. Raz próbowałem grać, tłumacząc symultanicznie, ale się to nie sprawdza - gra traci na dynamice i na narracji. Natomiast samodzielne przygotowanie książeczki zawierającej pod trzy tysiące akapitów + karty z dużą ilością tekstu na razie przerasta moje chęci i możliwości czasowe (choć jeśli ktoś się tego podejmie, na pewno nie pogardzę owocami jego pracy). Innych wad nie widzę - to gra prawie doskonała.
Na potwierdzenie swych słów dodam na koniec tylko, że nasza ostatnia partia trwała ponad 2h, ale chyba żaden z nas nie czuł znużenia czy miał dość. Ja bawiłem się doskonale do samego końca (choć pod koniec musiałem po wizycie w każdym mieście wracać do żony, tłumaczyć się z tego gdzie się szlajam...).
Tales of the Arabian Nights na BGG
Tales of the Arabian Nights na stronach wydawnictwa Z-Man
Tym optymistycznym akcentem postanowiliśmy zakończyć piątkowy wieczór, mając na koncie kolejne rozegrane partie. Oby tak dalej, a do końca roku na pewno nam się uda!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz