czwartek, 20 grudnia 2012

Tradycyjny piątek, choć inaczej

Piątkowe granie w naszych pieleszach to cotygodniowy rytuał. W sumie częściej pytamy się znajomych "O której będziecie?" a nie "Czy będziecie?". Na ogół naszymi piątkowymi gośćmi są Ula z Mateuszem, ale tego ostatniego w zeszły piątek rozłożyło jakieś pieroństwo, w związku z czym nas niestety nie odwiedzili. Jednak na szczęście ostatnio znów zawitali do nas Sylwia z Andrzejem , dzięki czemu mogliśmy go wspólnie spędzić na planszówkowaniu. A co z niego wynikło, o tym poniżej.



Biberbande
Wbrew początkowemu wrażeniu, nie jest to gra o gangu kierowanym przez popularnego młodzieżowego piosenkarza - to gra o bobrach. Jakoś tak się ostatnimi czasy utarło, że na naszych sesjach musi zagościć jakiś tytuł "zwierzęcy" i tym razem w  zabawie wzięły udział wesołe zwierzaki z całkiem charakterystycznym uzębieniem i ogonem.

W Biberbande celem gracza jest zebranie możliwie najniższej sumy na leżących przed nim zakrytych kartach. Na początku gry poznajemy wartości tylko dwóch z nich, a w trakcie rozgrywki dokonujemy wymian i korzystamy z kart specjalnych starając się uzyskać możliwie najniższy wynik. W pewnym momencie jeden z graczy zakańcza rundę, kiedy to karty są ujawniane i sumowane, a rezultaty graczy porównywane.

Biberbande to prawdę mówiąc festiwal chaosu, szczęścia i czynnika losowego. Karty wymieniamy czasem nie wiedząc co wywalamy, to co możemy wsadzić na ich miejsce bierzemy z wierzchu zakrytej talii albo ze stosu. Czasem wręcz nie zrobimy nawet 1/3 z tego co chcieliśmy, kiedy ktoś zapuka (oznajmiając zbliżający się koniec rundy). A mimo to znów przy tej grze bawiliśmy się doskonale. Kiedy kilka lat temu kupiłem tę grę i zagrałem w nią z Sylwią i Andrzejem, oni sprawili sobie swój egzemplarz i grali w nią wielokrotnie. Teraz znów siedliśmy w podobnym gronie i tak jak wtedy bawiliśmy się przednio.

Wszystko pewnie dlatego, że tutaj lekkość rozgrywki jest naprawdę przyjemna. Odkrywamy te śliczne karty ze słodkimi bobrami, staramy się je wymieniać i ogólnie jest lekko i wesoło. Może tutaj "winnym" jest to, że często nie liczy się sama gra, a towarzyszące jej emocje i towarzystwo. Tutaj za każdym razem wszystko jest tak jak być powinno, więc i my doskonale się bawimy.

Biberbande na BGG
Biberbande na stronach wydawnictwa Amigo

Re Re Kum Kum!
Pozostając w klimatach stworzeń wodnych przesiedliśmy się na Re Re Kum Kum! Czyli grę o żabach. Tym razem postanowiliśmy zagrać ambitnie - z dostępnych wariantów wybraliśmy ten najtrudniejszy (sugerowany dla pięciolatków) i razem wzięliśmy udział w wyścigu dookoła sadzawki, starając się zdobyć okulary (tak gustownie pasujące do naszej żabki).

Re Re Kum Kum! to gra pamięciowa i na ogól z takimi mam problem, jak chyba większość dorosłych. Poruszanie żaby dookoła trasy nie jest takie łatwe, ale jakoś się nam udało. Było szybko, lekko i przyjemnie, ale bez specjalnych rewelacji.

Na osobny komentarz zasługuje jednak to, co się w tej grze robi - mianowicie co ruch wydłubujemy uśmiechniętemu płazowi jedną gałkę oczną, którą potem osadzamy na miejsce. Nie wiem co brał twórca tego pomysłu, ale powinien sprawdzić czy aby przypadkiem nie przekroczył dopuszczalnej dawki dla ludzi albo czy nie minęła data ważności owego specyfiku...

Re Re Kum Kum! na BGG
Re Re Kum Kum! na stronach wydawnictwa Egmont

Wielki wyścig
Na koniec na stole wylądowała gra oparta na jednym z moich dwóch ulubionych komiksów dzieciństwa, opowiadającym o przygodach Kajka i Kokosza (drugim komiksem był Kaczor Donald).

Wielki wyścig to gra o rywalizacji dookoła Mirmiłowa. Tak dobrze znane postacie z komiksu Janusza Christy biegną dookoła grodu starając się zebrać jak najwięcej złotych dukatów, omijać zasadzki zbójcerzy czy zdobywać przedmioty, które pomogą im w ruchu. Co ważne, jest to gra, gdzie niekoniecznie wygra najszybszy, gdyż pierwsze miejsce na podium zdobędzie ten, kto uzbiera najwięcej monet. Ilekroć grałem to był to akurat lider, co nie zmienia faktu, ze jestem świadom tego, że kiedyś może być inaczej ;)

Moim zdaniem Adam Kałuża, autor gry, doskonale zaadaptował tak popularny (m.in. przez publikacje w Świecie Młodych) komiks do gry planszowej. Ilekroć siadam do tej gry, czuję się jak wtedy, gdy w dzieciństwie czytałem komiksy o Kajku i Kokoszu. Przyjemnie jest po latach wrócić do Mirmiłowa, gdzie najwyższą formą ochrony było wywieszenie nad bramą świętego napisu, a do grodu w każdej chwili mógł zawitać inspektor NIKu, choć niekoniecznie tego, którego się spodziewano...

Jakbym miał znaleźć wadę tej gry to są dwie: 1) nie ma w niej Milusia, 2) nie ma w niej okazji do użycia tak doskonale znanego zaklęcia "Pole, las, woda, wieś - nadszedł czas, miotło nieś!". Ale chyba za bardzo się czepiam.

Z gra wiąże się niestety smutna historia - Janusz Christa niestety nie dożył momentu jej wydania. Szkoda, bo zobaczyłby jak jego dzieło odradza się po latach w nowej, oryginalnej formie...

Wielki wyścig na BGG
Wielki wyścig na stronach wydawnictwa Egmont

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz