sobota, 8 grudnia 2012

Od świecących jupiterów do okolic Jupitera

Nadszedł grudzień. Ostatni miesiąc 2012 roku. Ostatnie tygodnie na domknięcie planu. Niestety, w związku z opóźnieniem jakie zaliczyłem, liczba gier, które pozostały mi na ten miesiąc mała nie jest. Ze swojej strony zrobię wszystko co w mej mocy aby się udało. Odbije się to trochę na Bett i znajomych, których będę "katował" grami. Mimo wszystko mam nadzieję, że będzie im to sprawiać choć po części tyle przyjemności, co i mnie. Zresztą to i oni wyciągnęli do mnie pomocną dłoń w realizacji planu, tak więc siła w narodzie jest!

W ostatnią sobotę w końcu udało się nam spotkać w większym gronie - byliśmy nie tylko Beata i ja, ale zawitali do nas Ula, Sylwia, Mateusz i Andrzej, dzięki czemu można było spokojnie przystąpić do rozgrywek w gry, które zdecydowanie lepiej działają w większym składzie. W co graliśmy? Widać to na miniaturce, która znajduje się powyżej po lewej, natomiast poniżej znajdziecie opis tego, co przedstawia.



Ma-Ni-Ki!
Spotkanie zaczęliśmy od wieloosobowej gry-łamigłówki, w której celem jest przestawianie cyrkowych zwierząt, przy pomocy wskazanych komend. Polega to na tym, że po odkryciu karty z docelowym ustawieniem wpatrujemy się równocześnie w drewniane zwierzaki, dopóki ktoś z nas nie wypowie komendy, która przestawi je we właściwy układ.

Opisując grę pominę jej temat, ponieważ jako miłośnik zwierząt jestem zwolennikiem cyrku bez zwierząt (vide Cirque du Soleil, czy niemiecki Flic Flac). Wracając jednak do sprawy - Ma-Ni-Ki! działa zawsze tak samo dobrze, niezależnie od liczby graczy i jest to gra, która przypadnie do gustu miłośnikom takich gier jak Set!, ponieważ jest do niej bardzo podobna. Tutaj także mamy do czynienia z grą, która wymaga spostrzegawczości, szybkiego myślenia i analizowania. Zdecydowanie premiuje w niej doświadczenie, ale te gry już tak mają. Na szczęście wszyscy bardzo dawno w nią nie graliśmy (przynajmniej ci z nas, którzy mieli z nią już wcześniej do czynienia), więc nie było aż tak źle.

W tym miejscu należy wspomnieć, że pewnie wiele osób by dzisiaj nie słyszało o tej grze, gdyby nie Andrzej. Kilka lat temu wynalazł on w sieci informacje o tej grze, na podstawie których zrobił swoją dwuwymiarową samoróbkę, którą później opisał w tekście na naszej Krainie Gier. Jakiś czas później sprowadził ją przez znajomego ze śląska, który zamówił jej więcej i rozdystrybuował między nadwiślańskich graczy.Jeszcze chyba do dziś są gracze, którzy chcieliby mieć swój egzemplarz tego tytułu.

Ma-Ni-Ki! na BGG
Oficjalna strona gry
Recenzja Ma-Ni-Ki! na Krainie Gier


Pit!
Po jednej zwariowanej grze wyciągnąłem kolejną - Pit! Napomknąłem o niej przy okazji opisywania Kameleona, ale wówczas używaliśmy innych kart, dlatego gra nie wliczała się do projektu.

Pit! to gra czasu rzeczywistego, w której gracze poprzez wymiany starają się zebrać komplet 9 identycznych kart. Czynią to niczym maklerzy na giełdzie, przekrzykując się między sobą głośnymi "JEDNA", "JEDNA, JEDNA", "CZTERY"..., które oznaczają liczbę identycznych kart, które gracz chce oddać, otrzymując w zamian taką samą liczbę innych (choć nie zawsze), identycznych kart. Kiedy ktoś ma komplet, dzwoni dzwonkiem i zdobywa punkty zgodnie z wartością zgromadzonego zestawu. Całą rozgrywkę wygrywa gracz, który uzyska 200 punktów, albo który będzie miał najlepszy rezultat po 8 rundach gry.

Jako, że w moim posiadaniu jest wersja Belgów w Sombrero (czyli wydawnictwa Repos), w której gracze wymieniają nie produkty rolne (jak ma to ponoć miejsce w oryginale), tylko krowy, to nasza partia wyglądała odrobinę inaczej - zamiast krzyczeć liczby muczeliśmy. "Muuuuuuu!" to jedna, "Muu Muu" to dwie itd. Wyobraźcie sobie grupę pięciu muczących osób chcących wymienić karty. Momentami nie byliśmy w stanie grać, ponieważ tak mocno się śmialiśmy, a Beata, która miała zrobić zdjęcie ilustrujące ten wpis, nie mogła prosto utrzymać aparatu.

Była to naprawdę zwariowana i zabawna partia, która chętnie nie raz powtórzę - moze tym razem zagramy z inną sugestią z instrukcji - np wydając dźwięki różnych zwierząt na określenie różnej liczby kart?

Pit! to idealny bicz na tych, którzy twierdzą, że sensowne są tylko gry nowe - ta gra ma już ponad 100 lat (jako rok powstania gry wskazuje się 1903). Niby dziadek, a jaki pełen werwy!

Pit! na BGG


MOW
Przechodząc do kolejnej gry nie pozostawiliśmy naszego bydła rogatego samopas  - na stole wylądowała gra z muczącym pudełkiem, czyli MOW (pudełko na serio muczy - w środku jest mały mechanizm reagujący na światłu, w wyniku czego po podniesieniu instrukcji dochodzi nas nawoływanie krasuli).

W tej grze chodzi o to, aby tak zagrywać swoje karty, aby móc je dołożyć na koniec lub początek rzędu, przestrzegając przy tym kolejności liczb. Jeśli nie jesteśmy w stanie tego zrobić - musimy zebrać obecne stado. Krową towarzyszą muchy, a te nie należą do specjalnie ukochanych stworzeń, dlatego każdy szanujący się farmer chce mieć ich jak najmniej. Gra konczy się w momencie, kiedy jeden z grających zbierze 100 punktów za muchy - wówczas wygrywa ten z graczy, kto tych much zarobił w trakcie gry najmniej.

Podczas pierwszych minut rozgrywki w MOW, od razu na myśl przychodzi gra 6. bierze!, w której także naszym celem jest takie dokładanie kart, aby nie zebrać tego, co już wyłożono. Moim zdaniem w tym porównaniu lepiej wypada jednak gra o byczych głowach, gdyż daje mimo wszystko więcej możliwości. MOW nie jest jednak złe - jest na pewno lżejsze i bardziej luźne (a do tego niektórzy, jak Mateusz, twierdzą, że w 6. bierze! czynnik losowy nie irytuje tak mocno jak w MOW - mnie on jednak nie przeszkadzał, ale może to wina tego, że ilekroć gram w tę grę to Fortuna jest po mojej stronie).

Opisywane wydanie MOW to już drugie wcielenie tej gry - pierwsze miało mniej kart, zapakowane było w niewielkie kartonowe pudełeczko. Jednak sprawiało tyle samo frajdy co duże, dlatego obie mam dziś w swojej kolekcji.

MOW na BGG
MOW na stronach wydawnictwa Hurrican


Aber bitte mit Sahne!
Następna na stole gra wywołała u nas głośne dyskusje odnośnie ciastek, które byśmy zjedli - najwięcej głosów zdobyły "wuzetki", ale niestety musieliśmy tym razem obejść się smakiem...

 Aber bitte mit Sahne to gra, w której dzielimy między siebie ciasta według najświętszej zasady dzieciństwa, gwarantującej równy podział "ty kroisz, ja wybieram pierwszy". Otóż w każdej rundzie odkrywamy kawałki tart, które ostatecznie tworzą ciasto, które następnie jest dzielone przez aktywnego gracza. Gdy aktywny gracz zakończy ten podział, grający (kolejno od jego sąsiada po lewej) zabierają po jednej części i decydują czy jej składowe zjadają od razu, czy odkładają na później. Na koniec gry zdobywa się punkty za części odłożone na później, ale tylko pod warunkiem, że ma się najwięcej elementów tego rodzaju. Natomiast kawałki zjedzone w trakcie gry zapewniają nam punkty zgodnie z kleksami bitej śmietany, którymi zostały ozdobione.

Opis gry, chyba wystarczy aby powiedzieć czy się gra Wam spodoba. A jakby nie, to pomyślcie jeszcze raz i weźcie pod uwagę to, że możecie zagrać w coś, w czym macie kawałki ciast z agrestem, truskawkami, brzoskwiniami, wiśniami.... Ech, gdyby tylko można było zagrać kawałkami prawdziwych ciast! (Taki pomysł pojawił się w trakcie rozgrywki.) Gra dla prawdziwych łasuchów!

Aber bitte mit Sahne na BGG


Hart an der Grenze
Po powodujących łaknienie podziałach przenieśliśmy się na granicę - nie do końca określoną, choć możemy się domyślać, że jest ona ulokowana na jakimś latynoamerykańskim terenie. Turyści wracają z zagranicznej wycieczki, a spocony celnik pyta czy mają coś do oclenia i czy przenoszą jakieś nielegalne towary. Oczywiście wszyscy twierdzą, że są czyści, bo jakżeby śmieli cokolwiek nielegalnego przenosić - cygara, tequilę czy starożytne statuetki - toż to nieprzystojne! Celnik może sprawdzić jednego z turystów (w końcu jest tak gorąco, że więcej mu się nie chce) i wówczas turysta zaczyna się wić jak piskorz i nagle zaczynają mu wychodzić z kieszeni jakieś banknoty. Pojawiają się sugestie, że może by Pan celnik napił się czegoś na ochłodę, albo kupił coś swej żonie. Ale żona to jedno, a gromadka dzieci też się czegoś domaga, a na granicy gorąco - takie oto sceny odchodzą na naszej placówce.

Hart an der Grenze to gra o wybitnie niepedagogicznym temacie - mamy tu i przemyt, dawanie i przyjmowanie łapówek, sprzedaż nielegalnych towarów, a i czasem działania "lepkiej ręki"  - jakby zagrać w tę grę z dzieckiem, to trudno chyba byłoby mu wyjaśnić co tu jest złego, skoro jest o tym gra. Na szczęście wszyscy nasi grający mieli powyżej 18 lat (niekoniecznie rozwojowo - ja duchowo dalej mam 4), więc nie trzeba było się tego obawiać.

Dotychczas, ilekroć grałem w tę grę, wszyscy bawiliśmy się przednio. Nie przeszkadzało nam długie gadanie, negocjacje - w sumie to było takie nasze mini RPG (choć niektórzy pewnie stwierdzą, że bluźnię). Dla mnie i tym razem było doskonale - aż czułem skwar, palący piasek pustyni i turystów, którym dziwnie dzwonią te sombrera, które podobno mają w walizkach.

Pozycja ta naprawdę nie ma wielu zasad i cała przyjemność gry płynie z samych graczy - jeśli ci odpowiednio się wczują, rozgrywka będzie doskonała. Pamiętam partię rozgrywaną z Amerykaninem, który postanowił wcielić się w rolę księdza, który był zbulwersowany tym, że ktoś chciał śmiał oskarżyć go o przemyt i zamierza przeszukać jego bagaż. Oj, śmiechu było wówczas co niemiara.

Tym razem jednak spotkałem się pierwszy raz z opinią, która nie piała peanów nad tą grą, a która ma w sumie trochę racji - ta gra jest strasznie przegadana. Momentami się tu ciągle gada i gada i gada. Jak ktoś tego nie lubi, to gra będzie dla niego katorgą. Czy to wada? Raczej określiłbym to jako czynnik warunkujący, który warto znać przed rozgrywką. W innych grach - np. Resistance czy Mafii też się ciągle gada i w tym tkwi (nieraz doskonała) zabawa, ale jeśli ktoś takich sytuacji nie lubi, to raczej nie zmieni zdania po tej grze.

Na szczęście ja należę do permanentnych gadułów, dlatego nie mam z tą grą żadnego problemu i jestem niezmiernie rad, że po latach wróciłem na granicę, przemycić trochę cygar.

Hart an der Grenze na BGG
Recenzja Hart an der Grenze na stronach Krainy Gier


Galaxy Trucker
W pewnym momencie Ula z Mateuszem musieli uciekać, ponieważ byli umówieni, jednak wcale nie oznaczało to końca grania! Będąc świadomym tego, że Sylwia z Andrzejem bardzo lubią Galaxy Truckera, zaproponowałem właśnie tę grę (z elementami pierwszego dodatku). Tak więc nasze trio wspólnie wzięło udział w budowaniu statków kosmicznych z różnych prefabrykatów, tylko po to aby odbyć nimi lot, który może nie być zbyt optymistyczny w swym zakończeniu. Podbieraliśmy sobie części, podglądaliśmy co robią inni i ogólnie doskonale się przy tym bawiliśmy.

Galaxy Trucker to jedna z najwyżej ocenianych na BGG "niepoważnych" gier planszowych. Nie ma w niej jakiś wydumanych strategii, licho wie jak skomplikowanych mechanizmów, a jak się uprzeć, nie jest nawet specjalnie rewolucyjna. Mimo to, od pięciu lat stale powiększa grono swych fanów, o czym świadczy wydanie w tym roku drugiego dużego rozszerzenia i edycji jubileuszowej, a na przyszły rok zapowiadany jest pierwszy mały dodatek.

Niestety jednak, ze względu na charakterystyczne dla tej gry budowanie na szybko statku, który i tak pewnie później się rozleci, nie przypada ona do gustu wszystkim, a przez co nie było dane mi zagrać w nią wcześniej w tym roku. Jednak w końcu się udało i jestem niezmiernie raz z tego, że mogłem w końcu odświeżyć sobie tę grę (a drugi dodatek czeka na dołączenie do reszty ekipy, która w moim domu mieszka już od dawna).

Galaxy Trucker na BGG
Galaxy Trucker na stronach CGE

4 komentarze:

  1. MaNiKi to klasyka :D
    Nabrałem za to ochoty na Pit! oraz Aber bitte mit Sahne!
    Dzięki za ciekawe namiary :)

    WRS

    OdpowiedzUsuń
  2. Galaxy Trucker to świetna gra jest; no i polski tłumacz też wykonał dobrą robotę :)

    Z.

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że tym razem nasz wybór wpasował się w kilka gustów ;o)

    Dobre słowa dla tłumacza przekazane ;o)

    OdpowiedzUsuń