Wczoraj nasze skromne progi odwiedzili jeszcze inni "znajomi od planszówek" - Bernatka i Grzesiek. Sami określają się mianem "początkujących", ale tak naprawdę grają nie od wczoraj, zagrali już w wiele tytułów (i to nie tylko prostych), sami powoli rozwijają swoją grotekę, dość dobrze wiedzą jakich gier poszukują i są otwarci na poznawanie nowych gier. Mówiąc wprost - goście idealni :o)
Na początek poszło Tichu - partia panie na panów zakończona sromotną porażką przedstawicieli płci brzydkiej, którzy stosowali technikę żabich skoków (dużo punktów na raz). Panie zaś parły uparcie do przodu i nie sposób było ich dogonić, nie mówiąc już o przegonieniu.
O Tichu już wspominałem przy okazji poprzedniego wpisu, więc nie będę rozpisywał się ponownie, jedynie pochwalę się, że udało mi się ugrać Grande Tichu ogłoszone przed dobraniem pierwszej karty. Jakby było mało to i partner skończył wówczas jako drugi - jednak nawet to było za mało, aby nas podnieść z beznadziejnej sytuacji...
Vegas Showdown
Drugą grą wieczoru była licytacyjna gra o budowaniu kasyn w Las Vegas. Vegas Showdown to moim zdaniem strasznie niedoceniona gra, która cierpi (cierpiała, ponieważ w sumie coraz trudniej ją kupić) z powodu bardzo słabego wykonania (ci, którzy uważają, że plansze graczy w Ora et Labora są cienkie niech zobaczą te w Vegas Showdown) oraz kosmicznej ceny (za swój egzemplarz zapłaciłem jakieś 5 lat temu niecałe 200zł!).
Osobiście nie jestem wielkim fanem licytacji w tradycyjnej formie i wiele klasycznych gier z tą mechaniką nie przypadło mi do gustu. Jednak inaczej się rzecz ma z "licytacją wyganianą", z którą mamy do czynienia gdy do zakupu jest kilka rzeczy i kiedy ktoś nas przelicytuje możemy (czasem musimy) iść gdzieś indziej. I tak cały czas, dopóki każdy nie znajdzie sobie swojego miejsca. Mechanika ta jest sercem Vegas Showdown i, o ile mnie pamięć nie myli, był to chyba pierwszy tytuł, w którym się zakochałem właśnie przez ten mechanizm. Ciągłe braki pieniędzy, permanentne przeliczanie, próby blefu - wiem, że wszystkie te opisy można odnieść do normalnej licytacji, jednak w moim odczuciu tutaj nabierają one zupełnie innego znaczenia i działają wręcz idealnie. Do tego okraszone kilkoma dodatkowymi smaczkami i mamy bardzo dobrą grę. Grę, w którą zagrałem w sumie tyle razy, że przelicznik cena/liczba rozgrywek wypada o wiele lepiej niż w przypadku wielu tańszych tytułów.
Nie mam jednak sumienia, aby polecać zakup tej gry, ponieważ jeśli jest ona gdzieś jeszcze dostępna, to wciąż jej cena przekracza to, co musimy zapłacić za nowości wydane o wiele, wiele lepiej. Jednak jak nadarzy się okazja do przetestowania - nie odmawiajcie!
Apples to Apples
Na koniec wieczoru zgodnie zostało ustalone, że dobrze byłoby zagrać w coś szybkiego i niezbyt ciężkiego. W tym momencie Bett zaproponowała Apples to Apples - doskonałą grę imprezową. W sumie ta szybka i lekka gra zajęła nam ponad godzinę, ponieważ zagraliśmy 3 razy.
Jak zwykle rozgrywce towarzyszyły zabawne komentarze i kupa śmiechu. Po raz kolejny okazało się, że gra w poszukiwanie drugiej połówki jabłka jest idealna integracyjna i po raz kolejny utwierdziłem się, że nie bez powodu jest to bardzo mocno nagradzany tytuł w segmencie gier imprezowych. Szkoda tylko, że nie zrobił szału w kraju Polan.
Słowem komentarza - graliśmy w angielską wersję gry, ponieważ tylko taką posiadam. Egzemplarz ten zakupiłem na popularnym portalu aukcyjnym na długo przed ogłoszeniem planów wydania polskiej edycji. Mimo, iż gra jest zależna językowo i kulturowo to jakoś zawsze nam się przyjemniej grało w wersję Jankesów - dowcipy z polskiego wydania wydawały się nam naciągane, a odkrycie podczas partii karty Adolfa Hitlera jakoś posuło nam obraz idealnej gry imprezowej (w edycji z USA jest m.in. wojna w Wietnamie, jednak wydarzenie to nie jest nam tak bliskie jak II Wojna Światowa). Właśnie przez to nie zdecydowałem się na zakup polskiego wydania nawet na mega promocji, gdy było po 35zł w hipermarketach. Jednak z perspektywy czasu zastanawiam się czy nie był to błąd...
Kolejne dwa tytuły zostały dopisane do listy. Na piątek jesteśmy z Ulą i Mateuszem umówieni na rewizytę, także lista powoli będzie się zapełniać. Byle do przodu!
No Tichu słusznie...
OdpowiedzUsuń... ale przegrać... FE :P
(znaczy trzeba rewanżyk) ;)
A może wrzucisz kilka fotek pokazujących jak przechowujesz swoje wszystkie 914 gier ;P ?
OdpowiedzUsuńRewanżujemy rewanżujemy, tylko nie można za bardzo bo jak się zrazi to już w ogóle nie będzie chciał grac :)
OdpowiedzUsuńSzutek - nowych zdjęć niestety nie mam. W tle strony jest jedna ze starszych fotek (odpowiednio wiele razy powielona ;o)). Ponadto zdjęcia starsze też można zobaczyć tutaj:http://boardgamegeek.com/images/user/43378
OdpowiedzUsuńOstatnie jest sprzed około dwóch lat, jeszcze przed przeprowadzką.
Brow i Salmunna - jak mnie będzie ktoś zmuszał to będę Tichu bardziej nienawidził niż kochał :P
Tichu - jak dla mnie rewelacja, zawsze chętnie w nią zagram :)
OdpowiedzUsuńA jeżeli chodzi o Apples to Apples - dla mnie również zdecydowanie lepsza jest wersja angielska, nasz polski egzemplarz już jest dawno sprzedany.