niedziela, 15 stycznia 2012

Rewizyta Uli i Mateusza + kolejni goście

Zgodnie z ustaleniami sprzed tygodnia, w piątkowy wieczór z rewizytą przybyli do nas Ula z Mateuszem. Pod koniec partii w pierwszą grę dołączyli do naszego grona także Sylwia i Andrzej (Khaox), których możecie znać, jeśli czytaliście nasz (nieistniejący już) serwis KrainaGier.net.

Alien Frontiers
Na pierwszy ogień poszła bardzo chwalona gra Alien Frontiers, znana m.in. z tego, że był to pierwszy tak udany projekt planszówkowy w serwisie Kickstarter. Dobór tego tytułu był dla mnie o tyle istotny, że od początku coś mi w tej grze nie pasowało - niby wszystko działa, ale jakoś nie tak. Nie potrafiłem dostrzec tego, za co gra powinna być tak wychwalana. Tytuł jest okej, ale na kolana nie powala. W związku z tym, że jeszcze jest czas zgłaszania swoich gier w najnowszym Math tradzie, chciałem dać tej grze jeszcze jedną szansę, zanim ostatecznie zdecyduję czy jej się pozbywam, czy nie.




Piątkowa czteroosobowa rozgrywka pokazała, że Alien Frontiers nie jest jednak tym, czego oczekuję. Gra jak najbardziej jest poprawna, ale kilka jej cech nie zaskarbiło sobie mojej przychylności. Jest przepełniona negatywną interakcją - co na ogół jest zaletą, jednak tutaj mam wrażenie, że często można kopać jednego gracza, ponieważ czasem innych nie opłaca się kopać, choć to oni powinni być dręczeni. Inną wadą są przeciągające się w tury - znowu, na ogół nie uważam tego za ogromną wadę, choć nie lubię kiedy ktoś zastanawia się nad ruchem zbyt długo. Jednak w przypadku gry o charakterze familijnym, a za taką uważam Alien Frontiers, przestoje są zdecydowanie zbyt częste i za długie. Kolejną wadą jest mało dynamiczne punktowanie - na początku gry, różnice były dość duże, jednak mniej więcej od połowy różnice wynosiły 1-2 punkty, do tego punkty się prawie tak samo traci jak zdobywa i w trakcie gry nie uzyskuje się ich wiele - znowu, niby nie ma w tym nic złego, że wszyscy rozwijają się równo i każdy może nadgonić, ale grać 90 min (zgodnie z informacją z pudełka) żeby zdobyć tylko 5-6 punktów? Dla mnie to trochę mało satysfakcjonujące

Nie zrozumcie mnie źle, gra nie jest zepsuta, nie jest namiastką gry - wręcz przeciwnie, jest to pełnoprawnie, dość dobrze działająca gra. Jednak zestawienie powyższych cech sprawia, że raczej nie pałam chęcią do jej zatrzymania jeśli mam szansę na jej miejsce otrzymać coś, na myśl o czym będę weselszy. Zobaczymy teraz czy uda się ją wymienić.


Dice Town
Pod koniec partii w Alien Frontiers dołączyli do nas Sylwia i Andrzej, którzy wzięli udział w kolejnej rozgrywce - tym razem Dice Town. 

Powód zaproponowania przeze mnie tej gry był podobny do tego związanego z Alien Frontiers, z tą jednak różnicą, że miałem tu dylemat "wymieniam czy dokupuję dodatek". W Dice Town grałem wcześniej raz i to w nie do końca odpowiednim towarzystwie, co w znaczący sposób mogło wpłynąć na wypaczenie oceny. Coś w tej grze mi nie pasowało, jednak czułem do niej wielką sympatię i czułem, że w innym gronie może o wiele lepiej zaskoczyć.


W przypadku tego tytułu przeprowadzona rozgrywka sprawiła, że jednak na razie gra u mnie zostaje, ale dalej nie wiem czy chcę dokupić do niej dodatek. Tak naprawdę po zakończonej partii dalej nie byłem przekonany co z tą gra zrobić i co o niej  myśleć, jednak moi współgracze zgodnie uznali, że gra im się podoba i chętnie jeszcze nie raz zagrają, co nie ukrywam jest jednym z czynników, które sprawiły, że gra nie opuści obecnie mojej kolekcji. Innymi punktami "za" są: są prześliczna szata graficzna oraz to, że wydawcą tego tytułu jest Matagot - francuskie wydawnictwo, które niezwykle cenię. Sama gra też nie jest zła i ma kilka cech, które niezwykle lubię - pozwala na blefowanie, zapewnia fajne emocje związane z potrzebą wyczucia ruchów przeciwników, samo wykonanie też jest bardzo fajne (kostki, kubeczki, samorodki). Nie do końca pasuje mi przebieg pierwszych rund, w których osoba, otrzymująca jakąś nagrodę zaraz jest jej pozbawiana i chętnie bym to jakoś zmienił. Może mogą w tym pomóc alternatywne akcje z dodatku...

Jak już wielokrotnie zaznaczyłem, gra na razie zostaje - a jakbym jednak zmienił co do niej zdanie, to już jeden ze współgraczy powiedział, żebym się wówczas do niego zgłosił, to się jakoś dogadamy.


Ca$h'n Gun$
Odrobiwszy zaplanowane rozgrywki testowe mogliśmy zagrać w coś wybranego spontanicznie. W grupie raczej nie przeważała chęć na nic cięższego, więc trzeba było poszukać gry z zupełnie przeciwległego bieguna. Tutaj nasz wybór padł na jedną z pierwszych gier "Belgów w sombrerach", czyli Ca$h'n Gun$ firmy Repos.

Spotkałem się kilkakrotnie z opiniami, że Ca$h'n Gun$ jest grą wybitnie niepedagogiczną. Wszystko przez to, że w trakcie rozgrywki gracze wcielają się w gangsterów dzielących łup z ostatniego skoku na bak. Jednak ich dyskusja nie idzie tak, jakby wszyscy sobie tego życzyli, więc sięgają po broń i celując w siebie nawzajem starają się zachęcić innych do rezygnacji z ich części łupu. Czasem muszą użyć silniejszych argumentów i wpakować rywalom kulkę. 

Jak możecie się domyślać, grupka kilku osób celujących w siebie z piankowych pistoletów nie jest może tym co chcieliby widzieć rodzice czy pedagodzy, ale na szczęście nam aż tak bardzo to nie przeszkadza.

Scena niczym z filmu gangsterskiego - tylko czemu jeden się cieszy z tego, że wycelowano w niego broń?

Jak zwykle w przypadku tej gry, pierwszą rozgrywkę zagraliśmy w najprostszy wariant, aby nowi gracze mogli wyczuć co i jak. Nawet taka najprostsza wersja zapewnia moim zdaniem całkiem fajną dawkę emocji, a śmiechy i głupie komentarze są nieodłączną częścią gry. Podczas drugiej partii (bo trudno skończyć na jednej) zdecydowaliśmy skorzystać z kart umiejętności, aby dodatkowo ubarwić grę (na wariant z policyjną wtyczką nie było chętnych, ponieważ goście zgodnie uznali, że jak będziemy w niego grać, to mnie zabiją na starcie, ponieważ jak w grze jest motyw zdrajcy, to w 90% wypadkach ja nim jestem). Także tu było radośnie i momentami głupkowato. Trup ścielił się gęsto, ran postrzałowych było o wiele więcej, niż podczas pierwszej rozgrywki, a zwyciężczyni uzbierała pokaźny kopczyk banknotów.


W ten oto sposób liczba zagranych gier wynosi 10 - czyli 1/30 już za mną. Czas działać dalej!

3 komentarze:

  1. Gorąco polecam inną grę Belgów w sombrerach - City of Horror. Tam też wytyka się paluchami niczym rewolwerami w C'n'G - wskazując kto zostanie rzucony na pożarcie przez Zombie. Gra kooperacyjna, w której każdy jest zdrajcą. Do tego przystępne zasady, więc party game na miarę C'n'G.

    OdpowiedzUsuń
  2. City of Horror znam w poprzedniej odsłonie - Mall of Horror. Niestety (albo stety, w zależności od tego co kto lubi) nie jestem fanem klimatu zombie, więc stara edycja mnie nie porwała. Nową widziałem na targach, ale w tym roku skupiam się na projekcie, dlatego na razie nie było okazji przetestować.

    OdpowiedzUsuń
  3. Widziałem na blogu grę Lifeboat. Wydaje się mieć podobną mechanikę do CoH. Kiedyś muszę zagrać!

    OdpowiedzUsuń